środa, 28 kwietnia 2010

La Monnaie Vivante

Żywa Waluta, czyli La Monnaie Vivante to wystawa sztuki współczesnej, którą na deskach Teatru Dramatycznego można oglądać jeszcze dwa dni (29,30. 04). W końcu na własne oczy przekonałam się co oznacza zacieranie granic między przestrzenią publiczną i sceniczną teatru. Odbiorcami kultury masowej mogą być wszyscy, nisza zaś jest dla nielicznych. Sztuka współczesna to, nie oszukujmy się, coś absolutnie niszowego, tylko dla koneserów. Jako że jestem koneserem samozwańczym, a też poniekąd dlatego iż ostatnio na pytanie "Jak się masz" odpowiadam "Wcale" - właśnie dlatego wzięłam się w garść i idę naprzód!
Bo uwierzcie mi, nie ma nic gorszego niż stracić szansę na coś, co mogło zmienić twoje życie.

wtorek, 27 kwietnia 2010

Belle reprieve

Wystraszyłam wczoraj w autobusie jakąś starszą panią. W zasadzie nie ja, a tytuł książki, którą czytałam. Mnie on nie przeraża, ale sądząc po reakcji babci "CZYSTA ANARCHIA" może brzmieć złowieszczo i prawie że obrazoburczo. Woody Allen to mistrz gry słownej.
Moją misją jest siać zamęt.

A moim zauroczeniem jest teatr. I tak sztuka 'Stan: Tennessee Williams - Belle Reprieve' czyli queerowa wersja Tramwaju zwanego pożądaniem, skłania mnie ku dwojakiej refleksji: nad współczesną mitologią i o miano 'queer' właśnie. Queer - to określenie homoseksualisty, coś jak polski "pedał". Obraźliwy charakter słowo to zaczęło tracić, gdy członkowie amerykańskich ruchów na rzecz równouprawnienia zaczęli określać się tym mianem. Teraz generalnie queer to tyle co "nie-heteroseksualny". Pierwsza część natomiast to pytanie o ludzką ułomność, też seksualną. 22-letnia Elly Jackson, czyli połowa duetu La Roux (tu remiksuje moje ukochane White Lies) wyznała: "Nie mam płci ani orientacji seksualnej. Nie czuję się ani mężczyzną ani kobietą". Ludzka natura jest dla mnie niepojęta. "Teatr umysłu, burdel podświadomości".
I.. czysta anarchia! :)

niedziela, 25 kwietnia 2010

a place to hide

To ja. Po absolutnie nieprzespanym weekendzie wróciłam podzielić się spostrzeżeniami. Poddałam bowiem pewne fakty trzeźwej diagnozie sytuacji. I tak oto odkryłam, że najtłustsze bity dzieją się w Kamieniołomach. I White Lies w nowej klubowej odsłonie to rzecz absolutnie niesłychana. Pitaparty strzelał fleszem, fotorelacja zapewne niebawem. Tu odsłuch - wersja tradycyjna (na DJ setach trzeba jednak być!!)



A kilka godzin później..
Częstochowa, godz. bardzo poranna.

Tak poranna, że trzeba było gdzieś odespać. Ale pod pomnikiem?? Ludzie to nie mają szacunku..


Straż też ma pragnienia. Gdyby ktoś nie zauważył, to funkcjonariusze gaszą swoje pragnienie ALKOHOLEM.


Mimo tłumu pątników i innych pielgrzymów Częstochowa to piękne miasto. W sumie mamy wiosnę.

Desko-boy'je:

Łydki! :)


I to pokrótce byłoby na tyle. No może jeszcze starszych panów pięciu przyłapanych na szachach.


A! To wyznanie może zabrzmieć ordynaryjnie, ale Częstochowa to dobre miejsce.

czwartek, 22 kwietnia 2010

Żniwiarz kwiecień

Ogłaszam KWIECIEŃ 2010 najbardziej okrutnym i nieprzebierającym w środkach miesiącem w historii mojego życia. Tragedia w narodzie i w ogóle..

Ostatkiem sił skończyłam pisać coś, co radośnie traktuje o informatyzacji naszego pięknego kraju, jak to on mlekiem, miodem i systemami teleinformatycznymi płynie, jak to wszystko ładnie się układa w jedną, logiczną, spójną, neutralną technologicznie, interoperacyjną, cyfrową wizję administracji publicznej. Cóż mogę powiedzieć słowem podsumowania? Otóż e-government mamy tylko na papierze. Fikcja. Przekonałam się o tym na własnej skórze. Podczas gdy reszta seminarzystów-szczęśliwców, którym dane było tworzyć doniosłe prace w katedrze prawa informatycznego, wertowała swoje gotowe, nowe, świeżutkie prace, a już na pewno poprawiała przecinki w całości - ja, która zdecydowanie zasługuję na miano 'naiwniaka roku', czekałam cierpliwie na uprzejmie poproszone w trybie Ustawy o dostępie do informacji publicznej, takie tam dane, bez których moja praca była kija warta. Przeszłam chyba wszystkie możliwe etapy wkurwienia. Dziś, ostatniego dnia (już myślałam, że to mój ostatni dzień w sensie ścisłym..) powiedziałam: "Stop. Basta". I sama osobiście pojechałam na ten pieprzony Mokotów. I co się okazało? Że te pięćdziesiąt stron, o które modliłam się co wieczór żeby rano były już na moim mejlu, nie dotarły do mnie (tylko ja do nich!!), bo ktoś (taka pani) nie umiał ich wysłać k-rwa mejlem! Aparat administracyjny żyje papierem. Tonami papieru! I te 6 godzin spędzonych z laptopem w kawiarni - bezcenne. Postawiłam więc ostatnią kropkę, ale jakiejś ogromnej ulgi czy życiowego spełnienia nie poczułam.

A myślałam, że mając jeden nóż w plecach, nie ma tam już miejsca na następne.

Jakże srodze się myliłam. Państwo w sensie ścisłym skopało mi tyłek. Zasada zaufania obywatela do państwa się zdezaktualizowała. Myśl mało odkrywcza: ludzie zawodzą i państwo zawodzi.
Chociaż ludzie bardziej. William Golding w powieści z 1954 roku Władca much zauważył, że "ludzie nigdy nie okazują się tacy, za jakich się ich brało". Swoją drogą polecam, ale tylko tym, którzy znają znaczenie słowa 'alegoria'. Cała reszta niech lepiej poogląda serial Bartka Kędzierskiego..

wtorek, 20 kwietnia 2010

help me out

Deadline: jutro.
Prawdopodobieństwo sukcesu: żadne.


Ale nie mogłam się powstrzymać. Takie cytaty jak ten poniżej przywracają mi wiarę w polską scenę polityczną :

"Jeśli ktoś nie pił taniego wina, to dla mnie jest podejrzany. Bo albo był wychowany w jakimś obrzydliwym luksusie i nie zna życia, albo nigdy nie był młody."
Stefan Niesiołowski

Tymon na dziś całkiem adekwatny - Help me out

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

I wear heels bigger than your dick

Niczym poseł z interpelacją całkiem niedawno friend of mine zadał mi pytanie: Ale właściwie dlaczego chodzisz na takich wielkich obcasach? Przecież i tak w tłumie nie zginiesz.
To dobre pytanie - pomyślałam. Oczywiście moja tamtejsza odpowiedź ("bo tak") była jak najdalsza od oznak inteligencji. Ten stan rzeczy mnie zasmucił. Stan faktyczny w dosłowności, tak jak z moim zdjęciem, które było o krok od publikacji w prasie, a już co najmniej w sieci pod szyldem poczytnej witryny. Nic z tych rzeczy, bo nie dbam o rozwój, nie spędzam czasu w bibliotekach, nie analizuję dostępnych wystaw. Powielam najgorsze stereotypy.

I oto jadę dziś ukochanym metrem i przypomniało mi się to pytanie o obcasy. Prawda jest taka, że nie jestem człowiekiem o nikczemnym wzroście. Przeciwnie. I tyle razy pytającym wzrokiem patrzyły na mnie dziewczęta sięgające mi biustu. I tyle razy trzeba było uważać, żeby kogoś nie rozdeptać. Wszędzie ta małość.
I metro stało się dla mnie Tybetem Warszawy. Objawiło mi się to hasło: I wear heels bigger than your dick.
Jestem wewnętrznie poniżona niezrozumieniem. To było poniżające, tzn. dałam się nabrać. Jak w próżnię wyciągnięta dłoń, która zamarza. Nie wiem co zrobiłam źle i sama z sobą się nie pogodzę. Ale chodzę na obcasach.

Bo moje wewnętrzne poniżenie usprawiedliwia moje zewnętrzne wywyższenie.

sobota, 17 kwietnia 2010

o tożsamości

Obserwacje dni ostatnich skłoniły mnie do refleksji o tożsamości, po części że obserwowałam naród jednoczący się w obliczu tragedii, ludzi zamyślonych nad ulotnością życia i masowe opłakiwanie ofiar tej tragedii, by potem widzieć naród podzielony, dwa antagonistyczne obozy zwolenników i przeciwników pochówku pary prezydenckiej na Wawelu, a po części dlatego, że wertuję i tłumaczę enty raz raport 8th Benchmark Measurement (eh..),jako że dla tłumacza gógl jest za duży..
To wszystko razem, no i jeszcze ta gra o której już zapomniałam, ale nadal się rozgrywa, co gorsza z moim udziałem, czyli 'udawaj, że nie znasz angeli' - to wszystko skłania ku egzystencjalnej rozkminie o tożsamość.
W XVI wieku pewien filozof, którego nazwiska nie pamiętam, zadał pytanie "Kim jestem" - nie znajdując odpowiedzi.
Dla nas, ludzi nowoczesnych tożsamość jest najważniejsza. Ale otoczenie itd nie chce od nas łatwych słów. Łatwych słów jest za dużo.
Rzeczywistość widowiskowa, spektakularna, lukrowana i na pokaz - tego się dziś oczekuje. Taki lukrowany syf pod oparem prawdy - jak śpiewał Zalef.
Znaki na niebie i ziemi (głównie jednak na ziemi) potwierdzają teorię, jakobym faktycznie i niezaprzeczalnie należała do ludzi, których trudno się zauważa i jeszcze szybciej zapomina. Wielce budująca refleksja. I odpowiadając na pytanie, czemu tak się uzewnętrzniam - bo nie mam nic do ukrycia. I moja tożsamość nie jest wymyślona.

środa, 14 kwietnia 2010

just don't fight it

Tragedie zdarzają się codziennie. Te małe, gdzie boisz się okazać słabość. Brudne sztuczki są na nic, bo jeśli coś się popsuło, to trzeba to naprawić. Nic prostszego, trzeba mieć tylko odrobinę odwagi.
Pozwól ciszy zająć się problemami, bo szybkie rozwiązania nie istnieją.
Każdemu przychodzi czas na smutek i każdy musi się z tym uporać. Tyle tego jest, ciężko w to uwierzyć. I jest pięć etapów smutku. U każdego objawiają się inaczej. Ale zawsze jest ich pięć.
Zaprzeczenie
Złość
Targowanie się
Depresja
i.. akceptacja.


Znajdź mądrość w smutku i wyciągnij w końcu konstruktywne wnioski. Bo smutek uczy.
Uczy empatii i zrozumienia.
Wszystko rozumiem. I nie będę się wtrącać w boskie sprawy. Bóg to projektant doskonały.

wtorek, 13 kwietnia 2010

Pożegananie z Afryką

Za Radę Nadzorczą o bladym świcie
- dziękuję ci gwiazdo.

I.. żegnaj Afryko!
Znów sama w miejskiej dżungli. Nic tylko pogrążyć się w tanich winach i panadolach.

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

tak, tak, jesteśmy gotowi

To świat odważnych ruchów i ciągłych zmian.
Stój spokojnie przez chwilę, a zostaniesz w tyle.
Ale czy nigdy nie kusi cię, żeby spojrzeć wstecz?

Przeszłość zawsze wraca, żeby skopać dupę.
Ci, którzy zapominają o przeszłości zmuszeni są ją powtarzać.

Za fiszem: Duże dzieciaki mali chuligani? Jesteście gotowi?

sobota, 10 kwietnia 2010

Dzwon Zygmunta wybrzmiał.
Tłum
pod sklepem z flagami.
Elita Rzeczpospolitej.
i Rektor mojej uczelni

Przecież to niemożliwe, żeby wszyscy lecieli razem...

Radość pisania

1)
Frajda z pisania - żadna, a jedynie nabawiłam się tego nieusuwalnego wrażenia, że to jakaś nieskończoność, pojebana rzeczywistość jak w filmach o ludziach z psychiatryka, którzy mają restart mózgu co pół dnia - i od początku, all and all - tyle, że u mnie zaczyna i kończy się tak samo. Niczym jebana apokalipsa, a po wtóre - it pointless in the end. Przez każdą stronę, przez każde zdanie przemawia patologiczny brak treści. Sama smutna, kurwa, prawda. Przez to wszystko po wtóre nadałam sobie prawo do bluzgów, człowiek ma jedno przecież życie! I już nie mogę pojąć o co chodziło Szymborskiej:
"Radość pisania.
Możność utrwalania.
Zemsta ręki śmiertelnej."

2)
Bo z tego wszystkiego mam fazę tylko na jakiś perfidny i na wskroś mściwy revenge.

3)
To pisanie mnie zniszczy. Mnie - w sensie intelektualnym, o ile kiedykolwiek takowy był. Zniszczy mnie do cna, już widzę pierwsze oznaki obłędu: nawet najprostsza czynność, taka jak wyrzucenie śmieci czy zmywanie są dla mnie tak rozkoszną ulgą, że aż boję się co by było gdyby przyszło mi wyjść na jakiś iwent. Jezu! Do parku chociaż! Widok uśmiechniętych dzieci i ich perfekcyjnie niewystylizowanych mam wzbudziłby na powrót uczucia we mnie jakiekolwiek. Ale nie narzekam - przyrządzenie sałaty i krojenie pomidorów wystarcza mi już do odrobiny szczęścia w tym moim jebanym żywocie. Plan bowiem muszę wykonać, a jest nieugięty, ba! bezwzględny jako peerelowska architektura betonowa. I nic że wpadnę lada dzień w głęboką afazję. Już samo to, że piszę ten mało poczytny blog świadczy, że czynność konwencjonalna jaką jest mowa - staje się mi najzwyczajniej zbędną. .

4)
Tymczasem ugór twórczy nastał. Nic nowego, trwa już 3 miesiące. Nie wiem co się stało z dawną angelą. Kiedyś można było wdać się ze mną w jakiś ociekający zajebistością dyskurs, ot, chociażby o Kubicy, R. i wpływie braku wąsów na jego porażki. Teraz nie wskrzeszę z siebie żadnej metafory - nic, dosłownie nic. Tylko jedno krąży mi po głowie, jak mantra jakaś: woda jest węglem naszych czasów. Czemu?? Bo guma jest drewnem naszych czasów. I wiadome, że w domu kurczaka nietaktem jest wspominać o rosole.
Pal to pięć! Jestem tylko zwykłą dziewczyną, nie rozumiem czemu ludzie podejrzewają mnie o nieprzeciętność. I tu zapodam motto mi przyświecające: I'm imperfect, but I'm perfectly me.

5)
Przejdę teraz do działu ogłoszeń. To, co teraz pamiętam: Nie raz, nie dwa słyszałam opinię iżby nowy album Gorillaz tchnął NICOŚCIĄ. Postanowiłam to sprawdzić. Wszak ludziom nie wolno ufać, o nie. I słuszna okazała się moja zasada - otóż album członków zespołu, którzy prawie nigdy nie pokazują się publicznie, a na koncertach itp. występują pod (modne słowo) avatarami, otóż Plastic Beach, bo tak zwie się owo arcydziełko, nowy album Gorillaz jest po prostu zacny! Polecam zatem bo jest na czym ucho zawiesić. I niespodziankę będą mieli ci, którym pobrzmiewa nadal Dirty Harry, czy Demon Days w ogólności, płyta jest bowiem inna i jak najbardziej tchnie świeżością.
I to by było na tyle.

6)
Ale zawsze może być gorzej



Chociaż.. nadal nie mogę spać. Ale to nic. Spanie jest dla cieniasów!
A dzisiaj? Dzisiaj jest pierwszy dzień reszty mojego życia. I ponoć najgorszym momentem jest minuta, w której wydaje ci się, że masz to za sobą, a to dopiero początek.



środa, 7 kwietnia 2010



































Jestem najgorszą blogerką świata, przepraszam.

Can't sleep, can't get up in the morning - i wiem, to mnie nie tłumaczy.


poniedziałek, 5 kwietnia 2010

up

Oto teraz zakończyłam program okazjonalny. Bóg zmartwychwstał (fani reggae w wychwalaniu Jah mają za sobą uznane w tych kręgach autorytety, jak chociażby jeden z 40-stu (??) synów Boba - Ziggy Marley. Bob, wiadomo, był płodnym artystą). A zatem - koniec ze świątecznym obżarstwem! Ponoć każdy plan można zmienić. Racja! Pomijam fakt, że wolę życie bez planów, ale w obecnej sytuacji nie ma już czasu. Ani minuty. Do roboty.

I oto znów siedzę przed kompem, stukam jakieś bzdety o sama nie wiem czym i wstępuje we mnie ta chęć. Ta chęć szukania, słuchania, odkrywania, a co najdziwniejsze.. czytania.
I nagle czuję na sobie ten palący wzrok jak wtedy - te setki dni temu - gdy wymienialiśmy nieśmiałe spojrzenia przy czerwonym winie i świecach. Tak, czuję na sobie ten palący wzrok - to Iwaszkiewicz patrzy na mnie zza Tataraku i mówi "no bierz mnie duża!"
A ja biorę i czytam.



Bo w kolejce Wieczór autorski.

sobota, 3 kwietnia 2010

piątek, 2 kwietnia 2010

w drodze

Na pustynię. W ciszy usłyszysz odpowiedź.



Wczorajsza droga. Ryzykowałam życiem. Grunt, że idea pksu tymczasowo porzucona.

...






Tulipany. Lada moment. Lada dzień.

Iwan

czwartek, 1 kwietnia 2010

Omlet jako środek przemian społecznych

Są ludzie, których zjawisko omleta nie wzrusza. Można ich porównać do jednostek, którym obcy jest komiks. Komiks - to probierz ludzkiej wrażliwości. To niewątpliwie obszar kultury i jeśli ktoś mówi, że to dla dzieci, świadczy o wielkiej ignorancji. Na dobrą sprawę bliski jest mi tylko "Niewinny pasażer" Martina tom Dieck'a. Wróćmy do omleta.
Najpierw pomysł wydał mi się bez sensu, po co bowiem w procesie tworzenia omleta oddzielać białko od żółtka? Czy nie po to matka natura upchnęła je w jednej skorupie, by były jednością?? Za jawny skandalizm uznałam taką ingerencję w ład wszechświata. Moja niedbałość nie okazała się pechowa, omlet całkiem znośny, acz wymagający doprecyzowania. Bądźmy szczerzy - mój styl kulinarny przez znawców rzemiosła został określony jako 'prowizoryczny'; trudno się nie zgodzić, bo jakże nazwać jedzenie plebejusza? Omlet w epoce oświecenia uznawany był za prawdziwy rarytas (białko było przecież swoistym paliwem światłych umysłów). Szacunkiem cieszył się ten, na czyjego stole gościł omlet. Dziś już nikogo to nie wzrusza, idea omleta odeszła do lamusa. A szkoda, tradycję omleta oświeconego należy kultywować, chociażby dlatego że sezon biegania już rozpoczęty!
W przygotowaniu krótka polemika nt. "Nikt nie odda się za kromkę chleba w jajku".
I to nie jest żart.

Co jeszcze.. dzisiaj jest dzień kiecy. Ludzie od rana skandują: "zdejm kiece i lece". I ponoć mają kręcić Avatara w Polsce, dokładniej w parku rozrywki w Chorzowie, mają tam pełno rekwizytów.
I na zupełny koniec smutna wiadomość: jako że blog nie generuje oczekiwanych zysków, zawieszam jego działalność do odwołania. (Działalność wznowiona po dniu nieobecności, bycie blogerką zobowiązuje).
Czołgiem zajączki.