czwartek, 25 listopada 2010

diss na cardigana

Świadoma jestem iż wielu ludzi usłyszało o Banksy'm w związku z jego filmem. Dobrze pomyślałam, ok, niech ludzie poznają mistrza, późno to późno, ale zawsze warto. Jestem fanem jego twórczości od dawien dawna, wręcz od zarania dziejów podnieca mnie to, co człowiek ten robi, pozostając zarazem w cieniu. Wyjście przez sklep z pamiątkami o Banksym traktuje pośrednio, skupia się bowiem na Thierrym Guetta. Do czego dążę, otóż twórczość Banksy'ego rozbudziła żądze Guetty, który, nie oszukujmy się, dzięki niemu właśnie stał się tym kim się stał. A stał się personifikacją całego tego brain wash (mr brainwash), od którego ucieka street art. Guetta to gniot. I jak dowiadujemy się na końcu filmu:
Banksy will never again help anyone make a documentary about street art.

Bo wiecie o co chodzi, ktoś cię o coś prosi, ci się to nie uśmiecha ale myślisz - oj tam oj tam. A później jest to kija warte. Pojechałam kiedyś niezbyt ostro wprawdzie, ale zawsze, po tych wylansowanych dziewczętach w gumowcach (sic!). I ciągnie się to za mną do dziś: pojedźże jeszcze o tym czy tamtym, a najlepiej o dopasowanych cardiganach z dzianiny jednolitej dla facetów. Gejowe są i koniec tematu, to była moja pierwsza myśl, druga bowiem nie była moja: wyglądają jak strój żywcem zdjęty z leśnego dziadka. Może i tak. Te cwaniaczki w sweterkach lubią nosić się w stylu vintage, a leśny image to już w ogóle gniecie suty. Tak to jest z tymi cwaniaczkami: cardigany, babskie rurki, masa iChói i mądre książki pod pachą. No dobrze, też chodzę w rurkach i mam sweterek z guzikami, ale na Boga, jestem kobietą! I nie mam nóg jak patyczki a zamawiając latte nie podkreślam, że ma być KONIECZNIE NA CHUDYM..
Nic z Casanovy, a raczej urok mają jak.. kotlet schabowy.





poniedziałek, 22 listopada 2010

One night to be confused

One night to be confused
One night to speed up truth
We had a promise made
Four hands and then away

Chciałam napisać, że niby nie wiem o czym mam pisać, a potem niby przypadkowo przemycić temat między wierszami. Ale zaraz potem pomyślałam czemu nie - czemu by nie napisać czegoś ot tak, po prostu. Coś czuję że się rozpiszę, że wyznam tu bolączki moje doczesne, ale już na przywitanie spacja serwuje mi psikusy swą opieszałością, przez co zapał pisarski mi mija. A zatem na szybkersa.
Wiecie, ostatnio ludzie odnajdują we mnie centrum swoich zwierzeń. Rola wysłuchiwacza całkiem mi odpowiada, ale pomoc psychologiczna ze mnie żadna. Może powinnam zacząć inkasować za to jakieś opłaty, nie wiem. Tak czy inaczej ludzie garną do mnie ze swoimi problemami, ja mówię, że wszystko będzie dobrze albo że jakoś to będzie. Bo też nie we wszystkich kwestiach jestem biegła. Niektórych kwestii dopiero się uczę, ciągle to dowiadując się czegoś nowego. Dajmy na to gejów. Oni też szukają u mnie pomocy, a przecież skąd do diaska mam znać rozwiązania ichżyciowych kazusów? Jednego się niedawno dowiedziałam. Tego mianowicie, że ładne pedały chodzą z ładnymi pedałami, chudzi z chudymi, normalni z normalnymi, wiecie o co chodzi. I tak sobie myślę, że jest w tym jakaś słuszność. Gej chciałby kogoś z sześciopakiem, więc sam pakuje na siłowni. I tu postanowiłam zrobić jakieś odniesienie do mnie. Chciałabym ćwiczyć regularnie i mniej wpieprzać, słowem chcę być chudsza, chcę schudnąć znacznie acz mimochodem. Tak, wiem, mówię tak od trzeciej klasy gimnazjum. Ale potem myślę, że nie, że po co mam się wyrzekać jedzenia, mojej jedynej prawdziwej życiowej pasji, a raczej dla kogo, ergo: nie mam dla kogo się odchudzać bo i aktualnie nie ma takiej osoby której się podobam w sensie literalnym, a raczej w sensie długodystansowym. Wiecie, nie bez przyczyny w kółko słucham szwedzkiego duetu The Knife - Heartbeats, bo na tym to polega - Four hands and then away.. A że najczęściej Both under influence -tym łatwiej zawrzeć językom pijackie porozumienie. Nie mówię, że to nie jest fajne, bo fajnie mieć na korytarzu imprezę na 5o osób, albo wysiadając z nocnego poznać chłopaka, spacerować z nim do świtu po osiedlu, pić wino z gwinta. A potem rozmawiać o podkręconych rzęsach. Ale to tylko One night of magic rush.





niedziela, 21 listopada 2010

senność

Olać kontekst. Zabawne, że im bardziej postanawiasz wziąć się w garść tym więcej okoliczności maści wszelakiej próbuje Ci tą pięść otworzyć, zaprzepaścić postanowienia. Poddać się, czy walczyć? Czy to są owe uroki młodości?
I motyw ze świetnego filmu, z Senności:
"Nie chcę pójść do piekła. Tam na powitanie pokazują ci wszystkie twoje niewykorzystane szanse. Pokazują jak wyglądałoby twoje życie, gdybyś odpowiedniej chwili znalazł odpowiednie odejście. A potem widzisz te chwile szczęścia, które straciłeś śpiąc. To, jak wyglądałoby twoje życie gdybyś obudził się w porę.
A potem zostajesz sam przez całą wieczność i nie ma nikogo ani niczego, tylko ty i twoje wyrzuty sumienia."

sobota, 20 listopada 2010

Żaden chaos.

Była dziś olśniewająca w sensie planetarnym.
Dla niego.
Przegapił to.
To bez znaczenia. Może i zna się na gwiazdach, ciałach niebieskich i całej astronomii; ona jest już tylko gwiezdnym pyłem jakiego wiele w chaosie, który zaakceptowała.
Ale kłamstwa nic nie usprawiedliwi.
Żaden chaos.

środa, 17 listopada 2010

ale już mam legitkę.

Nie wiem co pokusiło mnie, żeby jechać rano na zajęcia. Aa, niech stracę - pomyślałam. I straciłam. Kanar mnie złapał. Na braku legitki mnie złapał. Mówię do Pe - ej, ja wysiadam. On - nie zdążysz, są z dwóch stron. Nie zdążyłam, ale już mam legitkę.
Od dziś legalnie jeżdżę. Od czwartku będę legalnie mieszkać. Do naprawienia zostaje jeszcze życie zawodowe, które prawie nie istnieje. I życie uczuciowe, które nie istnieje jeszcze bardziej.

wtorek, 16 listopada 2010

puenty nie będzie


Dosadne i precyzyjne. Coraz większa część populacji potwierdza to zjawisko. Czemu?? Czy o tym mówił Darwin w teorii ewolucji?

poniedziałek, 8 listopada 2010

A ona z innym szła do kina.

Mam nieodparte wrażenie, że robi się nudnawo, mówiąc dosadnie: nudy śmiertelne. Powinnam dzielić się chyba błyskotliwymi spostrzeżeniami dnia codziennego, jednakże ostatnio czynnością konwencjonalną najbardziej błyskotliwą jest chyba otwieranie lodówki. Znacie to? Kiedy po męczącym dniu wracacie do waszego przybytku głodni i spragnieni, z akcentem na spragnieni i nie zdejmując ani kurtki ani butów udajecie się do lodówki, by pić sok prosto z kartonu. No pewnie nie; normalni ludzie biorą szklankę. Tak się przedstawia sprawozdawczość. Chociaż.. wiecie jak nie lubię wychodzić gdzieś, gdy pada. Co najmniej z dwóch powodów. Nie dlatego, że boję się wody, ale najzwyczajniej wyrzekłam się parasola w sensie ścisłym. Owszem, był trochę połamany - niezważając jednak na drwiny przechodniów trwałam niezłomnie w tym związku. Po wtóre cierpię, gdy widzę wszędzie te gumowce (nie bójmy się tego słowa, przecież to żaden kalosz!). Gumowce, na które paskudną modę zapodały mieszkanki wsi. Ale dziś mimo deszczu i mimo wszystko wyjść musiałam do biblioteki. Ciągle telepie mi się Jeremi Przybora w liście do Osieckiej:

To była właśnie ta dziewczyna,
na którą czekałbyś i wiek.
A ona z innym szła do kina.
I była zima,
padał śnieg.

Poszłam po książkę Osieckiej. Nie wypożyczyłam jej jednak. Tak się nie robi, pomyślałam. Za nos się nie wodzi. Osiecka była dla Przybory wielką, tą jedyną miłością do szaleństwa. W malinę go wpuściła, zwodziła. A on tak kochał, pisał listy, pisał wiersze, całował w ucho, nie widział świata, nie widział Francji.
Tak się nie robi. Ja Osieckiej czytać nie będę.

piątek, 5 listopada 2010

Remember, remember the fifth of November.

Remember, remember the fifth of November - oo tak, popamiętam sobie ten dzień; nie dość że po Śnie Pszczoły spałam 3 godziny, Służba Zdrowia znowu zawiodła, to metro dostarcza emocji (choć nie tyle co wczorajszy kibic Legii na przystanku, czekając na nocny: Gdzie ten autobus, wszystkie w tamtą stronę, zaraz ten przystanek rozpierdolę!, albo Nie zadawaj się z chłopakami z Pragi, bo to łamagi, itp.)
A więc jadę tak ukochanym acz zapchanym metrem i słyszę: -Może sobie pani usiądzie? Rozejrzałam się, czy w pobliżu nie stoi żadna matrona w podeszłym wieku, ale skąd, młodzian ewidentnie kierował kwestię do mnie. - Nie, dziękuję.. Może trud dnia codziennego, może wada wzroku, może emo grzywa zmąciła chłopakowi osąd wiekowy, nie wiem, ale przykro mi się zrobiło. Mu również.

ah, i dokładnie rok temu, 5 listopada Jadłodajnia Filozoficzna puściła się z dymem.. No ale "nowe" lokum dla Jadło już w przygotowaniach!

środa, 3 listopada 2010

ból braku myśli przewodniej.

Brak myśli przewodniej. Nic co choćby z pozoru zmierzało ku całości. Ale tak właśnie jest z potrzebą decydowania o sobie budzącą się każdego ranka i skutecznie zagłuszaną następującym już od przebudzenia ciągiem wydarzeń - codziennością.