1)
Frajda z pisania - żadna, a jedynie nabawiłam się tego nieusuwalnego wrażenia, że to jakaś nieskończoność, pojebana rzeczywistość jak w filmach o ludziach z psychiatryka, którzy mają restart mózgu co pół dnia - i od początku, all and all - tyle, że u mnie zaczyna i kończy się tak samo. Niczym jebana apokalipsa, a po wtóre - it pointless in the end. Przez każdą stronę, przez każde zdanie przemawia patologiczny brak treści. Sama smutna, kurwa, prawda. Przez to wszystko po wtóre nadałam sobie prawo do bluzgów, człowiek ma jedno przecież życie! I już nie mogę pojąć o co chodziło Szymborskiej:
"Radość pisania.
Możność utrwalania.
Zemsta ręki śmiertelnej."
2)
Bo z tego wszystkiego mam fazę tylko na jakiś perfidny i na wskroś mściwy revenge.
3)
To pisanie mnie zniszczy. Mnie - w sensie intelektualnym, o ile kiedykolwiek takowy był. Zniszczy mnie do cna, już widzę pierwsze oznaki obłędu: nawet najprostsza czynność, taka jak wyrzucenie śmieci czy zmywanie są dla mnie tak rozkoszną ulgą, że aż boję się co by było gdyby przyszło mi wyjść na jakiś iwent. Jezu! Do parku chociaż! Widok uśmiechniętych dzieci i ich perfekcyjnie niewystylizowanych mam wzbudziłby na powrót uczucia we mnie jakiekolwiek. Ale nie narzekam - przyrządzenie sałaty i krojenie pomidorów wystarcza mi już do odrobiny szczęścia w tym moim jebanym żywocie. Plan bowiem muszę wykonać, a jest nieugięty, ba! bezwzględny jako peerelowska architektura betonowa. I nic że wpadnę lada dzień w głęboką afazję. Już samo to, że piszę ten mało poczytny blog świadczy, że czynność konwencjonalna jaką jest mowa - staje się mi najzwyczajniej zbędną. .
4)
Tymczasem ugór twórczy nastał. Nic nowego, trwa już 3 miesiące. Nie wiem co się stało z dawną angelą. Kiedyś można było wdać się ze mną w jakiś ociekający zajebistością dyskurs, ot, chociażby o Kubicy, R. i wpływie braku wąsów na jego porażki. Teraz nie wskrzeszę z siebie żadnej metafory - nic, dosłownie nic. Tylko jedno krąży mi po głowie, jak mantra jakaś: woda jest węglem naszych czasów. Czemu?? Bo guma jest drewnem naszych czasów. I wiadome, że w domu kurczaka nietaktem jest wspominać o rosole.
Pal to pięć! Jestem tylko zwykłą dziewczyną, nie rozumiem czemu ludzie podejrzewają mnie o nieprzeciętność. I tu zapodam motto mi przyświecające: I'm imperfect, but I'm perfectly me.
5)
Przejdę teraz do działu ogłoszeń. To, co teraz pamiętam: Nie raz, nie dwa słyszałam opinię iżby nowy album Gorillaz tchnął NICOŚCIĄ. Postanowiłam to sprawdzić. Wszak ludziom nie wolno ufać, o nie. I słuszna okazała się moja zasada - otóż album członków zespołu, którzy prawie nigdy nie pokazują się publicznie, a na koncertach itp. występują pod (modne słowo) avatarami, otóż Plastic Beach, bo tak zwie się owo arcydziełko, nowy album Gorillaz jest po prostu zacny! Polecam zatem bo jest na czym ucho zawiesić. I niespodziankę będą mieli ci, którym pobrzmiewa nadal Dirty Harry, czy Demon Days w ogólności, płyta jest bowiem inna i jak najbardziej tchnie świeżością.
I to by było na tyle.
6)
Ale zawsze może być gorzej
Chociaż.. nadal nie mogę spać. Ale to nic. Spanie jest dla cieniasów!
A dzisiaj? Dzisiaj jest pierwszy dzień reszty mojego życia. I ponoć najgorszym momentem jest minuta, w której wydaje ci się, że masz to za sobą, a to dopiero początek.
Frajda z pisania - żadna, a jedynie nabawiłam się tego nieusuwalnego wrażenia, że to jakaś nieskończoność, pojebana rzeczywistość jak w filmach o ludziach z psychiatryka, którzy mają restart mózgu co pół dnia - i od początku, all and all - tyle, że u mnie zaczyna i kończy się tak samo. Niczym jebana apokalipsa, a po wtóre - it pointless in the end. Przez każdą stronę, przez każde zdanie przemawia patologiczny brak treści. Sama smutna, kurwa, prawda. Przez to wszystko po wtóre nadałam sobie prawo do bluzgów, człowiek ma jedno przecież życie! I już nie mogę pojąć o co chodziło Szymborskiej:
"Radość pisania.
Możność utrwalania.
Zemsta ręki śmiertelnej."
2)
Bo z tego wszystkiego mam fazę tylko na jakiś perfidny i na wskroś mściwy revenge.
3)
To pisanie mnie zniszczy. Mnie - w sensie intelektualnym, o ile kiedykolwiek takowy był. Zniszczy mnie do cna, już widzę pierwsze oznaki obłędu: nawet najprostsza czynność, taka jak wyrzucenie śmieci czy zmywanie są dla mnie tak rozkoszną ulgą, że aż boję się co by było gdyby przyszło mi wyjść na jakiś iwent. Jezu! Do parku chociaż! Widok uśmiechniętych dzieci i ich perfekcyjnie niewystylizowanych mam wzbudziłby na powrót uczucia we mnie jakiekolwiek. Ale nie narzekam - przyrządzenie sałaty i krojenie pomidorów wystarcza mi już do odrobiny szczęścia w tym moim jebanym żywocie. Plan bowiem muszę wykonać, a jest nieugięty, ba! bezwzględny jako peerelowska architektura betonowa. I nic że wpadnę lada dzień w głęboką afazję. Już samo to, że piszę ten mało poczytny blog świadczy, że czynność konwencjonalna jaką jest mowa - staje się mi najzwyczajniej zbędną. .
4)
Tymczasem ugór twórczy nastał. Nic nowego, trwa już 3 miesiące. Nie wiem co się stało z dawną angelą. Kiedyś można było wdać się ze mną w jakiś ociekający zajebistością dyskurs, ot, chociażby o Kubicy, R. i wpływie braku wąsów na jego porażki. Teraz nie wskrzeszę z siebie żadnej metafory - nic, dosłownie nic. Tylko jedno krąży mi po głowie, jak mantra jakaś: woda jest węglem naszych czasów. Czemu?? Bo guma jest drewnem naszych czasów. I wiadome, że w domu kurczaka nietaktem jest wspominać o rosole.
Pal to pięć! Jestem tylko zwykłą dziewczyną, nie rozumiem czemu ludzie podejrzewają mnie o nieprzeciętność. I tu zapodam motto mi przyświecające: I'm imperfect, but I'm perfectly me.
5)
Przejdę teraz do działu ogłoszeń. To, co teraz pamiętam: Nie raz, nie dwa słyszałam opinię iżby nowy album Gorillaz tchnął NICOŚCIĄ. Postanowiłam to sprawdzić. Wszak ludziom nie wolno ufać, o nie. I słuszna okazała się moja zasada - otóż album członków zespołu, którzy prawie nigdy nie pokazują się publicznie, a na koncertach itp. występują pod (modne słowo) avatarami, otóż Plastic Beach, bo tak zwie się owo arcydziełko, nowy album Gorillaz jest po prostu zacny! Polecam zatem bo jest na czym ucho zawiesić. I niespodziankę będą mieli ci, którym pobrzmiewa nadal Dirty Harry, czy Demon Days w ogólności, płyta jest bowiem inna i jak najbardziej tchnie świeżością.
I to by było na tyle.
6)
Ale zawsze może być gorzej
Chociaż.. nadal nie mogę spać. Ale to nic. Spanie jest dla cieniasów!
A dzisiaj? Dzisiaj jest pierwszy dzień reszty mojego życia. I ponoć najgorszym momentem jest minuta, w której wydaje ci się, że masz to za sobą, a to dopiero początek.
oj nie marudź, wszakże dzisiaj czeka nas jakże zacna wycieczka do IKEA!!! pojeździmy w wózkach to się trochę rozerwiesz ;)
OdpowiedzUsuń