Ogłaszam KWIECIEŃ 2010 najbardziej okrutnym i nieprzebierającym w środkach miesiącem w historii mojego życia. Tragedia w narodzie i w ogóle..
Ostatkiem sił skończyłam pisać coś, co radośnie traktuje o informatyzacji naszego pięknego kraju, jak to on mlekiem, miodem i systemami teleinformatycznymi płynie, jak to wszystko ładnie się układa w jedną, logiczną, spójną, neutralną technologicznie, interoperacyjną, cyfrową wizję administracji publicznej. Cóż mogę powiedzieć słowem podsumowania? Otóż e-government mamy tylko na papierze. Fikcja. Przekonałam się o tym na własnej skórze. Podczas gdy reszta seminarzystów-szczęśliwców, którym dane było tworzyć doniosłe prace w katedrze prawa informatycznego, wertowała swoje gotowe, nowe, świeżutkie prace, a już na pewno poprawiała przecinki w całości - ja, która zdecydowanie zasługuję na miano 'naiwniaka roku', czekałam cierpliwie na uprzejmie poproszone w trybie Ustawy o dostępie do informacji publicznej, takie tam dane, bez których moja praca była kija warta. Przeszłam chyba wszystkie możliwe etapy wkurwienia. Dziś, ostatniego dnia (już myślałam, że to mój ostatni dzień w sensie ścisłym..) powiedziałam: "Stop. Basta". I sama osobiście pojechałam na ten pieprzony Mokotów. I co się okazało? Że te pięćdziesiąt stron, o które modliłam się co wieczór żeby rano były już na moim mejlu, nie dotarły do mnie (tylko ja do nich!!), bo ktoś (taka pani) nie umiał ich wysłać k-rwa mejlem! Aparat administracyjny żyje papierem. Tonami papieru! I te 6 godzin spędzonych z laptopem w kawiarni - bezcenne. Postawiłam więc ostatnią kropkę, ale jakiejś ogromnej ulgi czy życiowego spełnienia nie poczułam.
A myślałam, że mając jeden nóż w plecach, nie ma tam już miejsca na następne.
Jakże srodze się myliłam. Państwo w sensie ścisłym skopało mi tyłek. Zasada zaufania obywatela do państwa się zdezaktualizowała. Myśl mało odkrywcza: ludzie zawodzą i państwo zawodzi.
Chociaż ludzie bardziej. William Golding w powieści z 1954 roku Władca much zauważył, że "ludzie nigdy nie okazują się tacy, za jakich się ich brało". Swoją drogą polecam, ale tylko tym, którzy znają znaczenie słowa 'alegoria'. Cała reszta niech lepiej poogląda serial Bartka Kędzierskiego..
Ostatkiem sił skończyłam pisać coś, co radośnie traktuje o informatyzacji naszego pięknego kraju, jak to on mlekiem, miodem i systemami teleinformatycznymi płynie, jak to wszystko ładnie się układa w jedną, logiczną, spójną, neutralną technologicznie, interoperacyjną, cyfrową wizję administracji publicznej. Cóż mogę powiedzieć słowem podsumowania? Otóż e-government mamy tylko na papierze. Fikcja. Przekonałam się o tym na własnej skórze. Podczas gdy reszta seminarzystów-szczęśliwców, którym dane było tworzyć doniosłe prace w katedrze prawa informatycznego, wertowała swoje gotowe, nowe, świeżutkie prace, a już na pewno poprawiała przecinki w całości - ja, która zdecydowanie zasługuję na miano 'naiwniaka roku', czekałam cierpliwie na uprzejmie poproszone w trybie Ustawy o dostępie do informacji publicznej, takie tam dane, bez których moja praca była kija warta. Przeszłam chyba wszystkie możliwe etapy wkurwienia. Dziś, ostatniego dnia (już myślałam, że to mój ostatni dzień w sensie ścisłym..) powiedziałam: "Stop. Basta". I sama osobiście pojechałam na ten pieprzony Mokotów. I co się okazało? Że te pięćdziesiąt stron, o które modliłam się co wieczór żeby rano były już na moim mejlu, nie dotarły do mnie (tylko ja do nich!!), bo ktoś (taka pani) nie umiał ich wysłać k-rwa mejlem! Aparat administracyjny żyje papierem. Tonami papieru! I te 6 godzin spędzonych z laptopem w kawiarni - bezcenne. Postawiłam więc ostatnią kropkę, ale jakiejś ogromnej ulgi czy życiowego spełnienia nie poczułam.
A myślałam, że mając jeden nóż w plecach, nie ma tam już miejsca na następne.
Jakże srodze się myliłam. Państwo w sensie ścisłym skopało mi tyłek. Zasada zaufania obywatela do państwa się zdezaktualizowała. Myśl mało odkrywcza: ludzie zawodzą i państwo zawodzi.
Chociaż ludzie bardziej. William Golding w powieści z 1954 roku Władca much zauważył, że "ludzie nigdy nie okazują się tacy, za jakich się ich brało". Swoją drogą polecam, ale tylko tym, którzy znają znaczenie słowa 'alegoria'. Cała reszta niech lepiej poogląda serial Bartka Kędzierskiego..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało! Wyraź się umiejętnie i nie zapomnij się podpisać. Miłego dnia.