Wróciłam by podsumować dni minione. W zasadzie działo się nie więcej niż zwykle, rzec by można - proza życia. Tak było.
3 tygodnie sesji nie uczyniło mnie przezajebiście mądrzejszą i chyba sporo prawdy jest w stwierdzeniu, że człowiek uczy się całe życie, ale podczas studiów najmniej.
Cały dzisiejszy dzień moje wnętrzności były w totalnym rozgardiaszu. Skoro tylko otworzyłam oczy stwierdziłam, iż w zasadzie nic nie gra. Poza radiem.
Wiadomo, never-ending drama called life.
Kładąc się wczoraj (dziś) przed 4 rano zauważyłam nieznaną mi blondynkę śpiącą w moim pokoju. Pomyślałam wtedy, że to chyba nic dziwnego że o tej porze dziewczyna już śpi. Potem pomyślałam, że to jednak dziwne biorąc pod uwagę fakt, że od miesiąca mieszkam sama..
I nie byłam (aż tak) studziennie pijana. A więc wstaję rano, jak już wspomniałam nic poza radiem nie grało. Blondyny już nie było. I jak się rychło okazało, nie było też dosłownie nic do picia; chcąc nie chcąc wstałam. Przy okazji nadałam sobie prawo do używania wulgaryzmów.
Albowiem lubię owo zło dla dorosłych: przeklinanie, picie alkoholu i dotykanie mężczyzn.
A niebo było dziś ekstraordynaryjne. I fotografów w akcji widziałam na mieście wielu.
A to moje dzieło (ciągle się uczę, wyrozumiałości.. klik:)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
No jestem pod wrażeniem! I wpisu i zdjęcia! Oba bardzo udane. Ja dziś też sfotografowałam kawałęk Warszawy i karta pamięci odmówiła posłuszeństwa- nienawidzę jej!
OdpowiedzUsuńI ja tam byłem... Ekstraordynaryjnie w górę patrzyłem.
OdpowiedzUsuń