Jestem w domu, ściślej w Domu. W miejscu stałego zameldowania. Słychać jak na dole Mała gra na skrzypcach, próbuje przynajmniej, w kaloryferach słuchać nareszcie ciepło wędrujące rurami aż z piwnicy, pokonujące dwa piętra. Ciepło czuć w kościach, ciepło czuć w sercu, bo przecież na Boga, ja się tu wychowałam. Tu w tym mieście, do którego zdobycze światowej techniki docierały żółwim krokiem, gdzie filmy w kinie emitowane są z dwumiesięcznym opóźnieniem - z drugiej strony nadal są po 10 zł. To tu klepaliśmy biedę; słynne zdanie dziś mi przypomniane, Angela lat 6: "mama nic nie kupuje, tylko chleb i chrupki". Pamiętacie flipsy..
I największym bólem jaki się czuło były starte kolana. Było ciężko, w dresie się do podstawówki chodziło.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
teraz już rozumiem ten sentyment do dresów ;)
OdpowiedzUsuńAno właśnie! Jeden dres pamiętam szczególnie - z Pocahontas :)
OdpowiedzUsuń