środa, 29 grudnia 2010

adieu!

Muszę zakończyć rok obecny, mijający notką przyzwoitą, pełną polotu, by nie tylko dać wyraz wątpliwej bystrości umysłu, ale - co ważniejsze - żeby tekst w miarę normalny jako okładka roku, ba! dekady mijającej widniał. Życie moje codzienne, spauperyzowane, w ryzach wątłych z trudem niezmiernym jest - dzięki konstruowaniu tych notek - utrzymywane. Ja bynajmniej - niczym Ostry i Emade - nie odejdę stąd pod byle pretekstem. Dzięki wszystkim, którzy od czasu do czasu się tu pojawiali. Niektórzy pojawiali się i znikali - taka magia, kuźwa, magia. Może dlatego, że wszyscy się bardzo zmieniliśmy. Dobrze to czy źle - nie wiem, wiem jedno, wiem mianowicie, że choć wiele zostało napisane, nie wszystko zostało wypowiedziane. Zdaję sobie sprawę ze stanu mojego. Nie, nie jestem małomówna. Skończyłam bowiem z zasadą "tylko czysta mądrość z moich ust". Teraz paplam co mi ślina na język przyniesie, kwestie zazwyczaj nieprzemyślane, bo i moje postępowanie w przytłaczającej większości takie było. Niepomyślane.
Wyjeżdżam, więc bawcie się dobrze, wszelkie relacje oczywiście mile widziane!

A stary rok? Jak mawiał Peja - wiecie co z nim zrobić.
Adieu!

niedziela, 26 grudnia 2010

mr. nobody

Młodość wady i zalety ma. Z wad najpoważniejszą jest stan bycia jak but głupim, choć i ten stan co niektórzy przypisują młodzieńczemu buntowi jednostki niczym romantycznemu Faustowi Goethego. Są też tacy, którzy ów stan idealizują, niesłusznie zresztą. Świat jest skomplikowany, śmiałości i refleksu wymaga na każdy kroku, a nie buntu. Musisz wybierać. Dopóki nie dokonasz wyboru wszystko jest możliwe. Każdego dnia, w każdej minucie wybierasz. Decydujesz. Bo jesteś młody (chociażby duchem tylko, ale zawsze) i chcesz by świat był piękny i wszystko w jedną, harmonijną melodię się zgrywało. Pędzisz i zastanawiasz się, czy ma to jakikolwiek sens.

Pędzisz, sam nie wiesz po co. Ale może to nie ma znaczenia.
Bo być może jesteś Panem Nikt. Kimś, kto nie istnieje.

piątek, 24 grudnia 2010

spokoju, wytchnienia, błogości
światła w ciemności
muzyki
miłości





- Masz ochotę na herbatę?
- Nie, pragnę pieśni, muzyki. Pragnę miłości i piękna.
- Naprawdę nie chcesz herbaty?
. — Woody Allen

wtorek, 21 grudnia 2010

rebus sic stantibus

To ciekawe, jak zasadnicza zmiana okoliczności przekłada się na gusta i preferencje muzyczne. Cały poranek ćwiczyłam wstawanie z łóżka zahipnotyzowana kolosalnymi soplami za oknem. Doszłam wtedy do wniosku, że mam poważne problemy z dyscypliną. Nie tylko nie chce mi się wstać, ale nie chce mi się wypić codziennej kawy mojej porannej. Sparafrazowałam więc znalezioną modlitwę: Boże, pomyślałam. Nie tylko cały semestr bimbałam a tu sesja lada chwila, pracuję po 28 godzin dziennie, nie mam prezentów dla rodziny i kochanków, nie wiem jak wrócę do miejsca mojego stałego zameldowania (potocznie zwanego domem), nic nie wiem - bo cóż mogę wiedzieć, nie czytając prasy?? Boże, raz tylko jeden pozwól mi zaznać sexu z Johnym Deppem. Dziękuję. Amen.


A po dubstepowo elektronicznej zajawce przyszła pora na, sama nie wiem, o to właśnie:

niedziela, 19 grudnia 2010

z kim dziś wypiję kawę?

Jak nie wiesz co mówić - uśmiechaj się. A jak nie wiesz co pisać? Można dać coś do posłuchania. Ostatnią zajawkę dla przykładu.




Albo krótki metraż o człowieku uwięzionym w Excelu, dobitnie podkreślający tendencję odchodzenia od mowy. Niedługo nawet takie porozumiewanie się za pomocą karteczek będzie mniej popularne niż za pomocą chorągiewek sygnałowych. Smutne czasy. Dobrze, że ciągle kultywuję komunikację na fejsbuku..





Wydarzenia przyszłe zawsze pozostaną nieodgadnione. Dziś piję kawę z tym czy z tamtym, a jutro, kto wie, może sobie daruję. Chociaż nie. Kawy to ja sobie nie odpuszczę.

piątek, 17 grudnia 2010

młodociani

Spotykam się ostatnio z zarzutem, jakobym wolała młodszych. Nie zaprzeczam, al e też definitywnie nie potwierdzam. Być może jutro pożałuję mych dzisiejszych wypocin, wszak jutro, miejmy nadzieję, nie będę już pod wpływem grzańca Moni.. Wena mi nie sprzyjała, padł temat młodocianych, więc go podejmuję. Nie oszukujmy się, rocznik '92 dla kultowego rocznika '88 jest młodocianym. Czy jest w tym coś złego? Przeciwnie. To jak powiew świeżości w mieszkaniu, w którym smażyły się racuchy - to potrzeba egzystencji.
Grechuta śpiewając pytał, jak rozpoznać ludzi których już nie znamy, jak odnaleźć nagle radość i nadzieję. Szukam odpowiedzi. Zbieram myśli.
Bo świat to takie straszne miejsce. Ale jest mniej straszne, gdy nie musimy się z nim zmierzać samemu.

środa, 15 grudnia 2010

komuna powróciwszy

Najpierw nie było światła. Teraz od dwóch godzin czekam w kolejce pod prysznic. Komuna powróciwszy nie pozwoli mi umyć włosów. Dłużej tego nie wytrzymam.

Ciepłej wody to już na pewno mi zabraknie.
Fuck yeah.

niedziela, 12 grudnia 2010

drip

Że też przez te cienkie ściany muszę słuchać tych patologicznych wrzasków palącej kobiety w ciąży na syna! Tak, wiem, zabawki trzeba zbierać, ale w ciszy szło by mu raczej lepiej. Ah, i teraz muszę słuchać dławiącego płaczu dwulatka.. biedny Filip. Smutno mi się z tego wszystkiego zrobiło i zapomniałam o czy chciałam pisać. A propos, "pisac" pisane ruskimi bukwami znaczy "sikać" i tak mi się skojarzyło, że siedząc dziś rano w kawiarni wdałam się, jak się później okazało, w zgubną dyskusję z Rosjaninami. Dziesiąta rano, oni już po trzech browarach, chciało im się pisać, wiecie co mam na myśli. Oczywiście jako że od czasów liceum nie kultywowałam nauki jakże cudownego języka rosyjskiego, konwersacja szła mi średnio. Nie cierpię ruskich. Słowo daję. Jeden ciągle pytał mnie o jakiś najbliższy sex shop, zresztą nie wiem o co mu chodziło, tak czy inaczej na zanim wyszedł dał mi jakiegoś ruskiego rubla na pamiątkę. Nieważne.
Miałam się wyprowadzać, uciekać, zaczynać od nowa. Kończyć to, co pozaczynane. A na pewno ciągle odnoszę sukcesy w nie kończeniu pozaczynanego.
I jakoś nie mogę się skupić. Nie wiem czy to wina sąsiadów, Baileysa czy przepracowania. Jestem zmęczona. Oby Mikołaj mnie nie rozczarował. Dziś zamarzył mi się oldschoolowy dres Adidasa. Oby nie było tak jak z moją znajomą. Pewnego dnia mówi - Tato, tak bardzo chciałabym kupić sobie stanik z Triumph'a, ale one są takie drogie! Na to jej tato - Taniej byłoby kupić żel na pryszcze..
:>

Ps. Potrzebuję Osiem cztery Nahacza. W empiku nie ma i nie będzie.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

I'm cleaning up and I'm moving on

Niedziela późny wieczór, "czy też jesteś sama, oglądasz jakiś nudny film", wiesz. Ciśnienie takie panuje w związku z tym mrozem, że oglądam One Tree Hill od początku. I nie, już od dawna nie mam 16 lat. Ale dobra, oglądam owo bo podjeżdża ckliwym love story, wiesz, dziewczyny lubią takie bzdury. W siódmym odcinku już konkretnie iskrzy, pierwsze płyny wymienili, kwintesencja zdawała się być oczywistą, ale nic z tych rzeczy. I choć endorfiny mózg Lukasowi zalały, zachował zimną krew. Na razie. Wątpię bowiem, że wytrzymał 7 sezonów.. I właśnie patrzę, a tu 6 grudnia mamy. I jak byłam mała, w sensie młoda (zawsze byłam raczej wysoka), tego dnia Mikołaj do mnie i mojej siostry przychodził. Pod postacią mamy, tak podejrzewam. Jakieś podarki, łakocie, wiadomo. I tak sobie myślę, że teraz już do mnie nie przyjdzie, nie znajdzie mnie tu na tym osiedlu, przecież tu jest tyle domków. A nawet jeśli, to w moim domku jest 17 pokoi, w tym w dwóch są małe dzieci, to prędzej do nich zajrzy, bo mu się smutno zrobi, że takie małe dzieci mieszkają w akademiku. Przynajmniej mają młode mamy. Na bank o mnie Mikołaj zapomni, zresztą nawet listu nie pisałam do niego w tym roku. Oj tam. Podjęłam jednak postanowienie takie przedświąteczne, bo jestem złym człowiekiem i boli mnie to.
I'm cleaning up and I'm moving on.
Sprzątam po sobie i w drogę. Wybieram życie. Nie mogę się już doczekać. Będę jak inni.


Mikołaju, chyba się wyprowadzam. Tam, dokąd zmierzam jest mało mebli. Szafka byłaby miłym gestem. Angela


PS. a był Mikołaj u Ciebie?

sobota, 4 grudnia 2010

Za oknami prószy śnieżek

Zapowiadam, że będzie muzycznie. I zimowo. W związku z minusową temperaturą - zbyt softowym podejściem do tematu byłoby zaprezentowanie kultowego w pewnych kręgach kawałka Mrozu - Miliony Monet, ale owszem, mróz to nieodłączny atrybut zimy.
Myślę jednak, że równie dobrze jak grzaniec w taką pogodę kopa daje śnieżne reggae. Bądźmy jednak realistami. Co robią ludzie, gdy pada śnieg? Jakiś jeden malutki procent wychodzi na zewnątrz ot tak poszaleć, pozażywać speedu jaki daje siarczysty mróz i skrzypiący śnieg pod butami. Cała reszta tylko pisze o tym status na fejsbuku.



i Jamajskie Słowiki!



Tak, za oknami prószy śnieżek, śnieżek pada, cudownie! A ludzie wyglądają, jakby IPN przyznał im status pokrzywdzonych. Zimno? To się ubierz. Ja pierdole..

czwartek, 2 grudnia 2010

Zima nadeszła, więc..


Zawsze współczułam ludziom zamkniętym w tych ich Open Officach, w tych biurowych półświatkach tysiąca i jednej tony papieru, ale w obecnej sytuacji, gdy nasz kraj jest praktycznie cały pod śniegiem, gdy w zasadzie jest to już kraj podśnieżny, to poniekąd im zazdroszczę, o ile oczywiście ogrzewanie w ich biurach nadal działa..
Tak tak, This is my december, This is my snow covered home. Nie jest ciepło, nie jest przyjemnie, na dworze piździ, okna zamarzły ale też przez nie piździ niemiłosiernie, a co najgorsze w swetrach ciepłych wyglądam jak monstrum. Zrobiłam sobie herbatę zimową, z prądem, goździkami, imbirem, miodem, pomarańczą, limonką, cytryną i grapefruitem.
Zrobiłam i wystygła.

To będzie ciężka zima.

czwartek, 25 listopada 2010

diss na cardigana

Świadoma jestem iż wielu ludzi usłyszało o Banksy'm w związku z jego filmem. Dobrze pomyślałam, ok, niech ludzie poznają mistrza, późno to późno, ale zawsze warto. Jestem fanem jego twórczości od dawien dawna, wręcz od zarania dziejów podnieca mnie to, co człowiek ten robi, pozostając zarazem w cieniu. Wyjście przez sklep z pamiątkami o Banksym traktuje pośrednio, skupia się bowiem na Thierrym Guetta. Do czego dążę, otóż twórczość Banksy'ego rozbudziła żądze Guetty, który, nie oszukujmy się, dzięki niemu właśnie stał się tym kim się stał. A stał się personifikacją całego tego brain wash (mr brainwash), od którego ucieka street art. Guetta to gniot. I jak dowiadujemy się na końcu filmu:
Banksy will never again help anyone make a documentary about street art.

Bo wiecie o co chodzi, ktoś cię o coś prosi, ci się to nie uśmiecha ale myślisz - oj tam oj tam. A później jest to kija warte. Pojechałam kiedyś niezbyt ostro wprawdzie, ale zawsze, po tych wylansowanych dziewczętach w gumowcach (sic!). I ciągnie się to za mną do dziś: pojedźże jeszcze o tym czy tamtym, a najlepiej o dopasowanych cardiganach z dzianiny jednolitej dla facetów. Gejowe są i koniec tematu, to była moja pierwsza myśl, druga bowiem nie była moja: wyglądają jak strój żywcem zdjęty z leśnego dziadka. Może i tak. Te cwaniaczki w sweterkach lubią nosić się w stylu vintage, a leśny image to już w ogóle gniecie suty. Tak to jest z tymi cwaniaczkami: cardigany, babskie rurki, masa iChói i mądre książki pod pachą. No dobrze, też chodzę w rurkach i mam sweterek z guzikami, ale na Boga, jestem kobietą! I nie mam nóg jak patyczki a zamawiając latte nie podkreślam, że ma być KONIECZNIE NA CHUDYM..
Nic z Casanovy, a raczej urok mają jak.. kotlet schabowy.





poniedziałek, 22 listopada 2010

One night to be confused

One night to be confused
One night to speed up truth
We had a promise made
Four hands and then away

Chciałam napisać, że niby nie wiem o czym mam pisać, a potem niby przypadkowo przemycić temat między wierszami. Ale zaraz potem pomyślałam czemu nie - czemu by nie napisać czegoś ot tak, po prostu. Coś czuję że się rozpiszę, że wyznam tu bolączki moje doczesne, ale już na przywitanie spacja serwuje mi psikusy swą opieszałością, przez co zapał pisarski mi mija. A zatem na szybkersa.
Wiecie, ostatnio ludzie odnajdują we mnie centrum swoich zwierzeń. Rola wysłuchiwacza całkiem mi odpowiada, ale pomoc psychologiczna ze mnie żadna. Może powinnam zacząć inkasować za to jakieś opłaty, nie wiem. Tak czy inaczej ludzie garną do mnie ze swoimi problemami, ja mówię, że wszystko będzie dobrze albo że jakoś to będzie. Bo też nie we wszystkich kwestiach jestem biegła. Niektórych kwestii dopiero się uczę, ciągle to dowiadując się czegoś nowego. Dajmy na to gejów. Oni też szukają u mnie pomocy, a przecież skąd do diaska mam znać rozwiązania ichżyciowych kazusów? Jednego się niedawno dowiedziałam. Tego mianowicie, że ładne pedały chodzą z ładnymi pedałami, chudzi z chudymi, normalni z normalnymi, wiecie o co chodzi. I tak sobie myślę, że jest w tym jakaś słuszność. Gej chciałby kogoś z sześciopakiem, więc sam pakuje na siłowni. I tu postanowiłam zrobić jakieś odniesienie do mnie. Chciałabym ćwiczyć regularnie i mniej wpieprzać, słowem chcę być chudsza, chcę schudnąć znacznie acz mimochodem. Tak, wiem, mówię tak od trzeciej klasy gimnazjum. Ale potem myślę, że nie, że po co mam się wyrzekać jedzenia, mojej jedynej prawdziwej życiowej pasji, a raczej dla kogo, ergo: nie mam dla kogo się odchudzać bo i aktualnie nie ma takiej osoby której się podobam w sensie literalnym, a raczej w sensie długodystansowym. Wiecie, nie bez przyczyny w kółko słucham szwedzkiego duetu The Knife - Heartbeats, bo na tym to polega - Four hands and then away.. A że najczęściej Both under influence -tym łatwiej zawrzeć językom pijackie porozumienie. Nie mówię, że to nie jest fajne, bo fajnie mieć na korytarzu imprezę na 5o osób, albo wysiadając z nocnego poznać chłopaka, spacerować z nim do świtu po osiedlu, pić wino z gwinta. A potem rozmawiać o podkręconych rzęsach. Ale to tylko One night of magic rush.





niedziela, 21 listopada 2010

senność

Olać kontekst. Zabawne, że im bardziej postanawiasz wziąć się w garść tym więcej okoliczności maści wszelakiej próbuje Ci tą pięść otworzyć, zaprzepaścić postanowienia. Poddać się, czy walczyć? Czy to są owe uroki młodości?
I motyw ze świetnego filmu, z Senności:
"Nie chcę pójść do piekła. Tam na powitanie pokazują ci wszystkie twoje niewykorzystane szanse. Pokazują jak wyglądałoby twoje życie, gdybyś odpowiedniej chwili znalazł odpowiednie odejście. A potem widzisz te chwile szczęścia, które straciłeś śpiąc. To, jak wyglądałoby twoje życie gdybyś obudził się w porę.
A potem zostajesz sam przez całą wieczność i nie ma nikogo ani niczego, tylko ty i twoje wyrzuty sumienia."

sobota, 20 listopada 2010

Żaden chaos.

Była dziś olśniewająca w sensie planetarnym.
Dla niego.
Przegapił to.
To bez znaczenia. Może i zna się na gwiazdach, ciałach niebieskich i całej astronomii; ona jest już tylko gwiezdnym pyłem jakiego wiele w chaosie, który zaakceptowała.
Ale kłamstwa nic nie usprawiedliwi.
Żaden chaos.

środa, 17 listopada 2010

ale już mam legitkę.

Nie wiem co pokusiło mnie, żeby jechać rano na zajęcia. Aa, niech stracę - pomyślałam. I straciłam. Kanar mnie złapał. Na braku legitki mnie złapał. Mówię do Pe - ej, ja wysiadam. On - nie zdążysz, są z dwóch stron. Nie zdążyłam, ale już mam legitkę.
Od dziś legalnie jeżdżę. Od czwartku będę legalnie mieszkać. Do naprawienia zostaje jeszcze życie zawodowe, które prawie nie istnieje. I życie uczuciowe, które nie istnieje jeszcze bardziej.

wtorek, 16 listopada 2010

puenty nie będzie


Dosadne i precyzyjne. Coraz większa część populacji potwierdza to zjawisko. Czemu?? Czy o tym mówił Darwin w teorii ewolucji?

poniedziałek, 8 listopada 2010

A ona z innym szła do kina.

Mam nieodparte wrażenie, że robi się nudnawo, mówiąc dosadnie: nudy śmiertelne. Powinnam dzielić się chyba błyskotliwymi spostrzeżeniami dnia codziennego, jednakże ostatnio czynnością konwencjonalną najbardziej błyskotliwą jest chyba otwieranie lodówki. Znacie to? Kiedy po męczącym dniu wracacie do waszego przybytku głodni i spragnieni, z akcentem na spragnieni i nie zdejmując ani kurtki ani butów udajecie się do lodówki, by pić sok prosto z kartonu. No pewnie nie; normalni ludzie biorą szklankę. Tak się przedstawia sprawozdawczość. Chociaż.. wiecie jak nie lubię wychodzić gdzieś, gdy pada. Co najmniej z dwóch powodów. Nie dlatego, że boję się wody, ale najzwyczajniej wyrzekłam się parasola w sensie ścisłym. Owszem, był trochę połamany - niezważając jednak na drwiny przechodniów trwałam niezłomnie w tym związku. Po wtóre cierpię, gdy widzę wszędzie te gumowce (nie bójmy się tego słowa, przecież to żaden kalosz!). Gumowce, na które paskudną modę zapodały mieszkanki wsi. Ale dziś mimo deszczu i mimo wszystko wyjść musiałam do biblioteki. Ciągle telepie mi się Jeremi Przybora w liście do Osieckiej:

To była właśnie ta dziewczyna,
na którą czekałbyś i wiek.
A ona z innym szła do kina.
I była zima,
padał śnieg.

Poszłam po książkę Osieckiej. Nie wypożyczyłam jej jednak. Tak się nie robi, pomyślałam. Za nos się nie wodzi. Osiecka była dla Przybory wielką, tą jedyną miłością do szaleństwa. W malinę go wpuściła, zwodziła. A on tak kochał, pisał listy, pisał wiersze, całował w ucho, nie widział świata, nie widział Francji.
Tak się nie robi. Ja Osieckiej czytać nie będę.

piątek, 5 listopada 2010

Remember, remember the fifth of November.

Remember, remember the fifth of November - oo tak, popamiętam sobie ten dzień; nie dość że po Śnie Pszczoły spałam 3 godziny, Służba Zdrowia znowu zawiodła, to metro dostarcza emocji (choć nie tyle co wczorajszy kibic Legii na przystanku, czekając na nocny: Gdzie ten autobus, wszystkie w tamtą stronę, zaraz ten przystanek rozpierdolę!, albo Nie zadawaj się z chłopakami z Pragi, bo to łamagi, itp.)
A więc jadę tak ukochanym acz zapchanym metrem i słyszę: -Może sobie pani usiądzie? Rozejrzałam się, czy w pobliżu nie stoi żadna matrona w podeszłym wieku, ale skąd, młodzian ewidentnie kierował kwestię do mnie. - Nie, dziękuję.. Może trud dnia codziennego, może wada wzroku, może emo grzywa zmąciła chłopakowi osąd wiekowy, nie wiem, ale przykro mi się zrobiło. Mu również.

ah, i dokładnie rok temu, 5 listopada Jadłodajnia Filozoficzna puściła się z dymem.. No ale "nowe" lokum dla Jadło już w przygotowaniach!

środa, 3 listopada 2010

ból braku myśli przewodniej.

Brak myśli przewodniej. Nic co choćby z pozoru zmierzało ku całości. Ale tak właśnie jest z potrzebą decydowania o sobie budzącą się każdego ranka i skutecznie zagłuszaną następującym już od przebudzenia ciągiem wydarzeń - codziennością.

sobota, 30 października 2010

Diss jest pójściem po bandzie

Za dużo tej wolności. Jednak trzeba umieć odpowiednio ją dawkować.
Kiedy staliśmy się takimi ludźmi, jakimi kiedyś w dzieciństwie nigdy byśmy nie chcieli być?
Poproszę MC Wieśniaka coby stworzył dissa na tą moją nagminną postawę, coby pojechał mi dosadnie z użyciem wyszukanych inwektyw, aby przyjąć jakiś plan reform, ale też mym rówieśnikom i całemu temu pokoleniu które ilością wypitej wódki może imponować Sowietom..

wtorek, 26 października 2010

wodny świat już nie dla mnie

Powiedzieli mi, że nie mogę dać sobą pomiatać - żebym pokazała jaja. Oczywiście nie pokazałam. Dałam się zjeść, a potem dałam się przyłapać z łzą na policzku. Chwilę potem powiedziałam adieu ejcz tu oł! i spierdoliłam. Tak to się skończyło. (W zamiarze było wypowiedzenie sentencji 'suck my dick, even if I don't have one', ale darowałam sobie).
Na koniec skasowali mnie z fejsbuka - a wiadomo co to dziś oznacza: drzwi są zamknięte, a klamki z zewnątrz nie ma;)
Będzie mi brakować tej nieziemskiej tabaki. Będzie mi was brakować. Już mi brakuje..

czwartek, 21 października 2010

blue screen

Jedną z zen zasad blogera jest ta o tym, że jeśli masz już tego bloga, to piszesz. Masz jakieś zasady i się ich trzymasz. Zawsze masz o czym pisać, po prostu nie masz wystarczająco dużo czasu by to przekazać lub klawiatura kompa niedomaga, chyba że jesteś w chuj nudny i w istocie nie masz o czym pisać. Wyjdź wtedy na spacer, idź na imprezę, zrób coś niespodziewanego a na pewno spłynie na ciebie olśnienie.
Ostatnio nie rozpisuję się jednak z innego powodu.
Będzie to historia o niebezpiecznym połączeniu cieczy i elektroniki, a dokładniej laptopa i wina..
Domówka była iście epicka. Nie pamiętam wszystkiego dokładnie do aż do momentu, gdy prawie że w epicko zwolnionym tempie zobaczyłam strumień czerwonego wina wylewającego się radośnie na mój laptop. Niebiesko. Ekran laptopa zapłoną demonicznym blue screenem. Paskudna biała czcionka na tym tle wyglądała jeszcze bardziej prymitywnie. Nie mogło to wróżyć nic dobrego. Sprawiła, że moje tętno przypominało serię z karabinu maszynowego. Najgorsze jednak były historie moich przyjaciół o nieodwracalnych szkodach, płytach głównych i klawiaturach do wymiany po zaledwie kapce piany z piwa. Z mojego po odwróceniu lało się jak z kranu..
I tak przez najbliższe godziny poddany został procesowi suszenia, ja natomiast oswajałam się z koniecznością kupna nowego, trzeciego już kompa..
Uruchamiam go po jakimś czasie, a on jak gdyby nigdy nic - działa! Kochany Asus. Klawiatura trochę niedomaga, spacja jest opieszała, ale i tak wszyscy zgodnie twierdzą, że to niebywałe.
Piszę, ale mniej. Powtórka z aka party już niebawem. Ale niech ktoś inny robi za DJ-a..

wtorek, 19 października 2010

Dotkliwy niedosyt

Już nie mogę nadążyć za tempem własnych nóg. Nie miałam czasu przystanąć na chwilę nawet by zastanowić się, czy to co robię ma w ogóle sens. Dzisiejszy chłód poranka wstrząsną mną kompletnie. Goniąc za nicością przegapia się tak ważne rzeczy! Bo nie wiem gdzie idę, a raczej biegnę. A jak mawiał Forrest Gump jeśli nie wiesz dokąd idziesz, pewnie tam nie dojdziesz.

Świadomość, że coś się skończyło. Nagle. Ot tak.
Dotkliwy niedosyt, puste miejsce po emocjach.

wtorek, 12 października 2010

sobota, 9 października 2010

Poradnik Młodego Zielarza

Głośno ostatnio o dopalaczach, że nielegalne, niezdrowe, że sanepid zamyka sklepy, a wiadomo że ten blog propaguje dopalacze, wręcz zachęca do kolekcjonerstwa, dlatego też na dziś ukryty, kolorowy świat Brzechwy, hymn wszystkich zielarzy.

piątek, 8 października 2010

beautiful story

Czemu spece od reklam sądzą, że historia o dziewczynie, którą w liceum przezywali "patyczak" jest piękna? No bo rzucił mi się ostatnio w oczy ten slogan reklamowy jakiegoś sklepu ze szmatami, gdzie laska żali się, że "nigdy nie myślała, ze będzie na billboardzie". Myślenie zapewne nie jest u niej czynnością konwencjonalną, zresztą jak ma myśleć, skoro przymiera głodem? I to ma być piękna historia? W tym miejscu należy westchnąć czysto retorycznie, bowiem zaiste piękną historię dziś usłyszałam. Historię życia emerytowanej mojej pracodawczyni, z którą nieformalnie współpracuję już 4 lata i która opowiedziała mi ją dopiero teraz. Przeskoczyłam chyba na jakiś wyższy level zaufania. A zaczęło się od tego, czy uczę się języków obcych.. Nie wdając się w szczegóły była to opowieść o dziewczynie, która płynnie znając język niemiecki w czasie okupacji była wtyczką w Berlinie. Nikt nawet nie podejrzewał, że była Polką. Na wschodzie Polski ogarniała siatkę informatorów. Potem jako historyk sztuki organizowała zagraniczne wystawy w jednej z głównych warszawskich galerii wodząc za nos SB. To historia o pseudonimach, fałszywych nazwiskach, paszportach i Hotelu Europejskim.
To dopiero piękna historia. A nie story o kolesiu który sprzedawał jeansy.

wtorek, 5 października 2010

hipnotyzujący kawałek, mięsem przepełniony

dobrze, napiszę coś

Wiadomo, że najbezpieczniej pisze się o muzyce. Jednakże pora nie sprzyja takim wywodom, ani też specjalnie nie mam o czym pisać. No bo co, tej całkiem nowej Brodki słuchają rzesze, a i słusznie, bo jest na czym ucho zawiesić. Słuchałam jej dziś w tramwaju jadąc na miting coponiedziałkowy, a i kompan mój coponiedziałkowy, wątła acz bratnia dusza moja, Brodki słucha i podśpiewuje, a raczej w myślach nutę Brodki zapodaje. No i można tak o tej Grandzie w kółko się zapętlać, można by tak krążyć i dotykać tematu, za każdym razem doszukiwać się czegoś nowego, ale co z tego?
A właśnie, bo jakoś tak muzycznie się zrobiło i niech tak zostanie. Słuchając czegoś ciągle z pozoru nic się nie zmienia. Nie prawda. W pewnych okolicznościach muzyka, słowa, teksty urastają do rangi czegoś absolutnie nowatorskiego. Owszem, można ciągle iść i nigdzie nie dochodzić, ale można też stać w miejscu a cała reszta się przemieszcza. Zasypując nową treścią. Dając szansę na odkrycie czegoś ładnego. Dobrego. A więc znowu: najbezpieczniej pisze się o muzyce. Ale czytelnik dzisiejszy wyzbywa się bezpieczeństwa. Żąda mięsa i sensacji. Chciałam uciec od zgiełku. Sensacji nie będzie, chillout tylko i Radiohead:
I don't wanna be your friend
I just wanna be your lover

Tak spokojny, hipnotyzujący kawałek, mięsem przepełniony. Lepszy od całego zgiełku i wszystkich innych bzdur.
Monotonię trzeba zwalczać. I nic nie jest naprawdę.

poniedziałek, 27 września 2010

słona świadomość

Ja nie chcę, nie mogę wierzyć, że to rzeczywistość, teraźniejszość, że to dzieje się naprawdę, że to co było jeszcze przed minutą to już historia. Ciągle myślę, że zaraz ktoś szarpnie mnie za ramię i krzyknie, żebym już wstawała, że zaraz się obudzę albo że komuś coś się pomyliło i przeprosi za utrudnienia, przyjedzie ekipa i wszystko naprawi. Albo najlepiej cofnie czas.
Dopiero teraz do mnie dociera, że skończyło się coś ważnego, czysta dobroć się skończyła. Świadomość tego to dziwne uczucie, chujowe ponad miarę, łapie mnie za szyję i powoli zaciska swoje wielkie łapska, ale nawet nie próbuję się uwolnić. A masz za swoje. Następnego odcinka tego serialu już nie wyemitują. W tym miejscu panoszy się teraz pustka. Zaiste, dopiero teraz widzę, że to koniec.
Zaprzepaszczone przez zwykłe zaniedbanie.
Psychodeliczne Radiohead dopełnia dzieła zaprzepaszczenia. I słona świadomość spływa po policzkach małymi kawałkami, wpadając czasami do ust.

Kurwa, o kurwa mać!

czwartek, 23 września 2010

Urywki dnia wczorajszego

The beautiful flowers will all fade away

Od dziś mamy jesień. Co prawda jest równie słonecznie co wczoraj, ale widmo deszczowej pluchy nadciąga nieubłaganie. Liście już zaczęły się zmieniać. Urywki dnia wczorajszego, jako ostatniego dnia lata jawnie zostały przyporządkowane do debiutanckiej płyty Karen Elson, brytyjskiej topmodelki i żony Jacka White'a (tak tak, pierwszą jego żoną, nie siostrą, była Meg White). Jak wiadomo monotonia jest najbardziej charakterystyczną cechą wszystkiego, co istnieje. Monotonności płycie The Ghost Who Walks zarzucić jednak nie można. Stylistycznie jest maksymalnie przekrojowa. Na dziś wybrałam kawałki najbardziej jesienne, w których dominuje - oczywiście mogę się mylić -nuta country, poniekąd traktujące o lecie minionym.

It's been a cruel summer
The sun has been hit by the storms
My darling was bewitched by another
Her black magic tricks stole his heart




For tonight is the last night of summer my love
Of the summer of love
Of the summer my love..

Wczorajszy warszawski Focus:


I Żółte Balkony:


bo pogoda sprzyjała porządkom i alpinistom:)



Wieczorem miało być ognisko. Owszem, nawet się paliło. Oczywiście nikt na dwór nawet nie wyszedł.

h20

no i Budda.


I tak oto lato dobiegło wczoraj końca. Adieu!

poniedziałek, 20 września 2010

generalnie nie ma radości



Utwór powyżej to najnowszy solowy projekt Brandona Flowersa, znanego większości jako frontman kultowego wręcz The Killers. Kawałek ten totalnie mną zawładnął; wczoraj jadąc komunikacją miejską słuchałam go w kółko przez godzinę. Jest w nim jakaś adekwatność. Uspokaja mnie. Bo generalnie nie ma radości. Generalnie szaleje burza. W taką pogodę reggae już mi nie pomaga, zakupy mnie załamują, wściekłe psy już wcale nie są "mad". Rodzinny portret spadł ze ściany i potłukł się na drobne kawałki. Tak naprawdę nigdy nie był prawdziwy.
Gdy najtrudniejsza część minie i zapomnę o sztormie na zewnątrz, znowu otworzę okno i usiądę na parapecie. Marzenia niestety nie zniszczą muru strachu. Dobrze jest mieć chociaż fajki. Nie mam schronienia i nie jest łatwo. Ciągle szukam.


We're searching for shelter

Lay your body down
Next to mine..

sobota, 18 września 2010

jeszcze trzy serie

Godzina stretchingu, godzina aerobiku, godzina piętnaście na siłowni - dziś udało mi się wejść na 83. piętro, tym samym pobiłam swój dotychczasowy rekord (26. piętro) - i to wszystko po to, by po powrocie zajadać się masłem orzechowym ze słoika.. Nie no trudno, sama się sobie dziwię, że znajduję resztki motywacji, by po nieprzespanej nocy iść jeszcze na siłownię. Masło orzechowe w tym kontekście stanowi nagrodę.
I trwam tak w permanentnym zakwasie, ale przynajmniej wypełniam czymś lukę czasu, powstałą po tym jak prawie zaprzestałam czytać książki, interesować się kinem, znacznie ograniczyłam alkohol i spotykanie się z chłopakami. Nie licząc klubowych znajomości bez większej lub nawet żadnej puenty doszły nowe znajomości z siłowni, gdzie jedyną puentą, wynikłą zresztą z braku asertywności mojej kompletnej, są sceny typu: podchodzi do mnie Najpiękniejszy Chłopak Świata, rozwiana grzywa, mokra koszulka, a wokoło wszystkie urządzenia wolne i pyta, czy dużo mi jeszcze zostało. Początkowo nie kumałam tej kulturystycznej terminologii, ale od zawsze z radością przyswajałam sobie zwroty specjalistyczne. Do dziś zresztą moim ulubionym jest "tabaka". Tak czy inaczej, zwykłam odpowiadać w takich sytuacjach coś w stylu "jeszcze trzy serie" albo "dopiero się rozgrzewam". A dziś staje przede mną ów jegomość i oczywiście musiałam dać popis absolutnego braku asertywności: - nie, już uciekam, możesz wbijać.
Tak. I od października zaczynam przygodę życia na Politechnice..

wtorek, 14 września 2010

ice

Kolejne już nowe lokum. Przy czym wyrażenie "nowe" jest tu oczywistym eufemizmem. Jest to miejsce, do którego zdobycze światowej techniki docierają żółwim krokiem; od wczoraj mamy lodówkę, ale na boga, cóż to za urządzenie! Bodaj bardziej zdatne, czystsze i pachnące lodówki można znaleźć na prawie każdym osiedlowym śmietniku. I to właśnie mi (sic!) przypadła ta wątpliwa przyjemność doprowadzenia owej lodówki do stanu jako takiej używalności. Poświęciłam się w imię świeżej żywności i odciążenia sąsiadów z konieczności przechowywania mojego mleka. Zresztą w obliczu globalnego ocieplenia niebawem lodówka stanie się jednym z nielicznych symboli chłodu. Dowiedziałam się, że topniejący lodowiec w mojej ulubionej Norwegii ujawnił skórzany but sprzed 3400 lat. Informacja ta niejako mną wstrząsnęła, a to z dwóch powodów. Po pierwsze, że z tym globalnym ociepleniem faktycznie może być coś na rzeczy i lodówka będzie Narnią naszych czasów, a po wtóre, że warto inwestować w skórzaną galanterię..

sobota, 11 września 2010

11.09


Miało być coś o politycznej poprawności, wrednych gębach polityki. Jednak tego tematu nie tykam. Jestem zmęczona i ten temat jest dla mnie męczący. I nie bawię się w detektywa. Dziś jestem gejszą.

środa, 8 września 2010

20





a jak się urodziłam, to nie było tak, że wszystko było
nic nie było
kolejki były

potem był 1990
nie wiem, czy coś już było
moja siostra już była
dziś jej dwudziestka
sto lat zatem, niech się wiedzie

w ten sekwencyjny dzień

poniedziałek, 6 września 2010

unmade beds

Jestem dorosła, a ciągle jestem dzieckiem. Jak Józio z Ferdydurke. I miał rację Gombrowicz, że ludzkość potrzebuje mitów. Sama je tworzy i przypieczętowuje. Może faktycznie wszytko jest piękne, wszystko jest proste i wszyscy jesteśmy doskonali. Tak, ale na pewno nie wszystko jest dla mnie dostępne. Bo żeby cenić sobie 54m2 na Bemowie za 2400 zł uważam za poważne nadużycie. Już konieczność kupienia skrzypiec uszczupliła moją flotę. Wczoraj zasypiałam pełna trwogi o los mój mieszkaniowy; rano spodziewałam się bowiem wizyty jakiejś rady nadzorczej, a już ekipy sprzątającej na pewno. Warto bowiem zauważyć, że najzwyczajniej w świecie waletuję; moje lokum jawi się jako niezamieszkałe. W moim życiorysie brakuje już chyba tylko wzmianki o mieszkaniu w iście londyńskim squacie. Może jest coś takiego w Warszawie, ale o tym nie wiem? Tak czy inaczej obudziwszy się rano (jednak godzina 12 to lekka nadinterpretacja pojęcia "rano"), i stwierdziwszy, że nic mi chyba już dziś nie zagraża doszłam do wniosku, że póki co nie mam wobec życia żadnych oczekiwań. I leżałam tak pod kocem trwając w bezruchu jakieś 20 minut, co owszem, było bardzo zajmujące ale nie wnosiło nic a nic nowego do mojego życia. Tak jak film w ładnym opakowaniu, ale pusty i bez znaczenia, z którego dowiadujesz się, że inni też lubią patrzeć na ludzi i wyobrażać sobie czym się zajmują, skąd pochodzą i czy też są wiecznie w drodze.

Dowiedz się czegoś o sobie. Kim jestem? Mam już płótno i farby, jestem przecież samozwańczą artystką. Kochanką. Tajemnicą.
Naucz się akceptować swoje porażki i przyjmować je z podniesioną głową i wdziękiem osoby dorosłej, a nie z płaczem i gniewem dziecka. Przekonasz się wtedy, że naprawdę wiele potrafisz znieść. Bo nie chodzi o to, na co zasługujesz, ale co możesz dostać. I że oprócz marzeń warto mieć papierosy..

sobota, 4 września 2010

still

Forgive me my mistakes, I’m still kid learning the responsibility of being an adult.

I'm not perfect - you aren't either. Don’t analyze.

wtorek, 31 sierpnia 2010

aleale

Ależ oczywiście, że nie wszyscy muszą mnie od razu lubić. A skąd! Byłoby to wręcz jakieś anormalne wynaturzenie, gdybym od razu rozkochiwała rzesze. Ale żeby pełzać już tak nisko? Internetem? Żeby internetem do oczu wsadzać mi palec? To nawet nie kwalifikuje się do owego ograniczonego znaczenia angielskiego słowa "pathetic". Naprawdę wiele jestem w stanie znieść, no może oprócz rudych zołz i anonimów, którzy zaśmiecają mi prywatną przestrzeń jakąś niepojętą chujowizną. Ale nie zrażam się tym; wiem bowiem, że świat pełen jest chujowizny jeszcze poważniejszej: pseudofilozofów, którym potrzebny jest jakiś przełom w percepcji oraz niewyżytych seksualnie facetów, którym potrzebne jest wiadomo co. Ani jedni, ani drudzy nie odnajdą na łamach tego mało poczytnego i ubogiego w treść bloga nic dla siebie; internet natomiast w swych przepastnych meandrach na pewno częściowo pozwoli rozwiązać ich ziemskie problemy.

Nie zrażam się tym. Jednak zwykła ludzka prawda mówi, że zawsze jest trochę prawdy za powiedzeniem "tylko żartowałem", trochę świadomości w każdym "nie mam pojęcia", trochę emocji w "nic mnie to nie obchodzi", czy w końcu trochę bólu w najzwyklejszym "jest OK".

czwartek, 26 sierpnia 2010

h2o

Szybka piłka. Jutro (piątek, 27 sierpnia) otwarcie nowego klubu H2O, Wał Miedzeszyński 407, start: plaża - 19.00, sala - 22.00, selekcja, wbijajcie tłumnie. Od kilku dni autorka tego bloga bierze czynny udział w przygotowaniach i, zaiste, nie wie jak to ma się udać. Słowem - proszek z wody. Po wyprasowaniu jakichś 5 km zasłon ma żelazkowstręt i obwieszcza, że od teraz chodzi w pogiętych ubraniach. Po szkoleniu barmańskim stwierdza, że jakkolwiek ekskluzywna i droga jest Belvedere, jednak nie nadaje się na testera wódki. Ale na barmankę, może kiedyś?
Korzystając z godzinnej przerwy między jedną pracą a nocną zmianą gdzie indziej (tak czy inaczej - impreza - i kiedy ja mam się zrestartować?) z doświadczeń moich wynika, że lepiej wziąć byka za rogi, niż nogi za pas. Wtedy przynajmniej problem nie tryknie cię w tyłek. Zetrze co najwyżej na drobne kawałki, niczym ten odkurzacz chłopców budowlańców z opcją "zmiel na drobno wszystko po drodze", którą to opcję miałam wątpliwą przyjemność przetestować. Na kablach..

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Bezsenność w Warszawie

A więc to właśnie jest życie,
zajęcia dla początkujących,

przyjdź do mnie jak najszybciej,
ciągle nie mogę spać w nocy,

złożysz mnie kostka po kostce,
plecy, nadgarstki i uda,
zbudujesz świat, który znowu jak na złość mi się nie udał.


Życie dowodzi ostatnio, że jednak jest prawdziwe; bezwzględne i czułe, pełne płonnych nadziei i udręk, z ciepłym, delikatnym, letnim powietrzem i z trzaskającymi przed burzą oknami, z uciechami, podnietami i we łzach.
Bohaterka tego posta, okrzyknięta 'Włóczykijem Roku 2010' bądź też freedom master, skromna persona z jeszcze skromniejszymi aspiracjami, siedziała na betonowym stopniu. Noc była czarna jak sumienie faszysty. Ciepły wiatr stukał delikatnie starymi, drewnianymi oknami. Goździkowy tytoń. Bezsenność.
Myślała nad tym, ile się ostatnio wydarzyło, jak wielu ludzi poznała, jak bardzo różni się od siebie sprzed roku. Jak beznadziejna jest ta kurewska tymczasowość wszystkiego, ta pogoń za nie wiadomo czym. Zaiste, przestała być tym, kim była.
W tej części Warszawy cykają świerszcze. G
anek szlachecki, który czasy świetności ma już dawno za sobą nocą nie wydaje się tak niekorzystny. To nieistotne. Wtedy nagle wszystko przestaje się liczyć.
Wejdźmy do środka, co?


Przyjdź do mnie, nie jest tak łatwo
jak napisali w instrukcjach,
im dłużej mierzę i liczę, tym bardziej robię się głupia.

sobota, 21 sierpnia 2010

Żulczyka felieton, enjoy!

"Każdy jest niby z kimś, a przynajmniej jest więcej osób, które są z kimś, niż takich które są singlami. Singlem jest być świetnie, choć, co prawda, odrobinę nieswojo - nad singlami obojga płci i orientacji ciąży niewidoczne odium, że jak sam, to przecież niedojebany, wygrzany, brzydki, pragnący natychmiastowej kopulacji i tak dalej, i tak dalej. Ale to detal. Zawsze niedojebany trafi na drugiego niedojebanego, a brzydki na innego brzydkiego, aby oddać się chwilowej, niezobowiązującej rozrywce. Singlom jest lepiej. Singlom jest lekko. Nie muszą cały dzień myśleć o tym, jaki kupić parmezan na wspólną kolację, odbywać męczących procesji do centrów handlowych i ukrywać się z tym, że dopadają ich momenty pociągu seksualnego do prawie całej reszty świata. O właśnie, single nie muszą się z niczym ukrywać. Bo bycie z kimś to nieustanny festiwal grania z płyty, udawania, tkania afer i obsesyjnego sprawdzania pozytywności montażu - wewnętrznego, zewnętrznego (towarzyskiego), finansowego. Ile znacie par? Pewnie mnóstwo. U ilu par, które znacie coś jest spierdolone? Pewnie u każdej, może oprócz tej jednej, która stanowi jakiś przerażający, sekciarski przykład totalnej zgodności i na którą nawet nie chce wam się patrzeć bo na zewnątrz przypomina to horror á la Dzieci kukurydzy 5. Ile z tych par w sytuacji społecznej grzecznie udaje milion tematów do rozmowy, wspaniały seks i plany posiadania pięcioraczków, gdy tak naprawdę nie mogą dogadać się w sklepie o rodzaj musztardy? No tak, każda. Oprócz tej jednej, sekciarskiej. Ale bycie z kimś to nie tylko udawanie - bycie z kimś to terror kompromisu. Bycie z kimś to ciągłe dostosowywanie prywatnego Excela pod drugą osobę i rezygnacja ze statystycznie pięćdziesięciu procent planów. Bycie z kimś to horror przytakiwania, oglądania w skupieniu filmów, których reżysera najchętniej wysłałoby się do kamieniołomów, to konieczność uśmiechniętej konsumpcji pitraszonego przez pięć godzin risotto o smaku gnoju z solą. Co zdarza się nawet polskim Nigellom. Czy mówiłem o kontroli, której oczywiście singiel w ogóle nie jest poddany? Bycie z kimś to brak możliwości wyłączenia telefonu, to gorzej niż korporacja i praca w policji, to niemożliwość pójścia na melanż bez ubeckiego telefoniku o pierwszej w nocy, gdy ty już radośnie rzygasz koledze na najniższe piętro lodówki, a on sam pije w wannie z gwinta, błogo podśpiewując hymn Ligi Mistrzów. Tak, singlom jest lepiej. Czy mówiłem już o tym, że bycie z kimś oznacza, że nie możesz tak po prostu kupić komuś trzech drinków, opowiedzieć mu / jej dwóch arcyciekawych anegdot, a potem wziąć go / ją do siebie na kwadrat i po prostu, zwyczajnie, serdecznie i po bożemu wyruchać? Więc co, wszyscy apologeci związków i trwałych relacji o betonowych fundamentach? Łyso wam, nie? Życie singla jest wspaniałe. Wiem o tym. Byłem singlem przez ostatnie dwa miesiące. I naprawdę, chciałem być nim dalej, z pełną premedytacją siać postrach wśród wirtualnych dla mnie jak na razie biuściastych osiemnastolatek przychodzących po podpisy na książkach po moich spotkaniach autorskich. Tylko że niestety, drodzy czytelnicy, kogoś spotkałem, byliśmy umówieni na wspólną i długą, dobrą zabawę już po dwóch minutach reaktywowanej po latach znajomości i mam nadzieję, że w momencie, gdy będziecie czytać ten felieton, będziemy bawić się jeszcze lepiej niż którykolwiek z singli. Naprawdę. Szczerze wierzę w to, że nic, co ugotujemy, nie będzie nigdy smakować jak gnój z solą. I naprawdę jestem głęboko przekonany, że obcinając końcówkę, popełniłem najbardziej nieprawdziwy felieton w swoim życiu. I wy wszyscy, zarówno single, jak i smutni związkowcy wykłócający się przed półkami hipermarketu o musztardę, nie możecie wyprowadzić mnie z tego błędu. Jak to mawiał Zbyszek Ziobro w podstawówce, gdy chcieli go bić koledzy - nie macie prawa. Wasz ex-singiel,
Jakub Żulczyk"

czwartek, 19 sierpnia 2010

bor

Widziałam wczoraj zachód słońca, cały w żółciach, i pomyślałam sobie: Mój Boże, a cóż ja znaczę? Tyle co nic. Nikt mnie nie potrzebuje. Oczywiście to samo pomyślałam przedwczoraj, ale wtedy padało.
Od niedzieli nie mam pracy. Znowu. Jeśli jednym słowem miałabym opisać moje aktualne życie, całe to moje nędzne jestestwo, to byłaby to zdecydowanie 'tymczasowość'. Stan ten rozpierdala mnie już totalnie na cząstki elementarne.
Wróćmy do ostatniej niedzieli (tak, tak - ta ostatnia niedziela). Dzień był piękny, słoneczny. Święto Wojska Polskiego. Pełno generałów. Szybki flirt (lubisz to!) gdyż byłam w pracy, on był w pracy, wiadomo. Współpracownik mój ówczesny, francuz, wyczuł zajawkę: 'Maleńka, on jest twój'. Wdałam się w przelotni flirt z funkcjonariuszem BOR-u. Mój Boże, myślałam wówczas, skąd oni biorą do tego BOR-u takich przystojniaków?
Niewytłumaczalne zjawiska ciągle się pojawiają, co więcej trwają w czasoprzestrzeni. Jak np. to, że niektórzy ludzie wchodząc do autobusu kasują dwa bilety jednocześnie. Pozostaje to dla mnie ciągle tajemnicą..

Nie rozumiem nic a nic z własnego istnienia.

sobota, 14 sierpnia 2010

nieprzysiadalność

ja nie mam ochoty
ja to pierdolę
dziś jestem w nastroju
nieprzysiadalnym



Gdyby Marcin Świetlicki nie napisał "Nieprzysiadalności", na pewno ja bym to zrobiła.


środa, 11 sierpnia 2010

place to hide

Każdy ma jakieś ulubione miejsce. Jedną ławkę w parku można cenić bardziej niż inną. Jedno miejsce można kochać za sentymenty, a inne przeciwnie - jest spalonym punktem na mapie miasta. Moje miejsce? Zapytana o to nie umiałam wybrać jednego. Poza tym ciche, uśpione miasto późną nocą można kontemplować w niezliczonej liczbie miejsc, najlepiej wysoko, jeszcze lepiej z kimś. Ale miejsca (takie moje miejsca) to Moczydło i Zachęta. Moczydło zazwyczaj gdy odwracam się i sama nie wiem w którą stronę mam iść, co wybrać. Gdy najchętniej siedziałabym na krawężniku i chlipała w chusteczkę. Albo rękaw. Retoryczne rozmyślania o bezpowrotnie utraconej glorii są wtedy jak najbardziej na miejscu, coś w stylu: nosz kurwa, mam 22 lata! Ghandi w wieku 22 lat miał troje dzieci, Mozart 30 symfonii, a ja?Tak, Moczydło jest dla mnie Tybetem Warszawy.

1/100s, f5, ISO 100

Inną rangę ma dla mnie Zachęta (nie, nie Obiekt Znaleziony, ale owszem, bywam i tam). Zachęta jako miejsce zupełnie osobliwe, gdzie blisko innych pozostaję jednocześnie zupełnie sama. Powszechna codzienna niemożność znika. I nawet jeśli nie wiem o co chodzi, to przecież czyż nie na tym polega moda?
Zachęta to taka wizja lepszego jutra. Prawie jak szklane domy Żeromskiego.




Instalacja K. Kuskowskiego H.W.D.P. złożona z 52 kogutów policyjnych mnie rozwaliła.

piątek, 6 sierpnia 2010

i po Męskim Graniu..

Tak, tak. Jak zwykle wykazałam się rewolucyjną czujnością; biletów na Męskie Granie w Wawie już najzwyczajniej nie ma. Angi, wielkie brawa za refleks, pogratulować. Nie dla mnie Wojciech Waglewski, Fisz, Emade, Mitch & Mitch i tak dalej.
Haratacze co najwyżej..

środa, 4 sierpnia 2010

open up the sky

Ludzie wybierają to co przyjemniejsze, dlatego piją kawę z mlekiem, wódkę z sokiem i kochają ciałem, a nie sercem. Co nie znaczy, że życie jest łatwiejsze. Nikt nie mówił, że będzie łatwo, a jeśli nawet - to wyrwać mu ten plugawy język! Po serii nachalnie i nagminnie popełnianych błędów, tudzież innych niepowodzeń z coraz bledszym entuzjazmem podchodzę do kolejnych inicjatyw maści wszelakiej. Co się stało z beztroskim życiem? Powrót w chmury byłby jakimś rozwiązaniem. A w odtwarzaczu króluje solowy projekt frontmana Bloc Party - Kele Okereke.




piątek, 30 lipca 2010

herbata to czaj

Co jak co, ale życzliwość z całą pewnością nie jest domeną Polaków. Z pozoru błahe prośby jawią się jako wielce uciążliwe. A przecież nie ma na świecie rzeczy, która może zastąpić czas czy uwagę, jaką można poświęcić innym. Ot tak, po prostu. Tymczasem bez lizodupczych inicjatyw daleko zajść się nie da. Słodzisz więc ludziom, nawet jeśli negujesz czaj z cukrem.
Chyba tylko u Gombrowicza "rzeczywistość się pomału zmieniała w świat ideału.."

środa, 28 lipca 2010

nic dwa razy

Oznaką słabości jakiejś jest czy przeciwnie, zaletą jest sentymentalizm?
Ponoć nic dwa razy się nie zdarza, ale życie wymaga powtarzalności. Każdy chce powtarzalności uciech minionych.
Ja na pewno.

poniedziałek, 26 lipca 2010

domena zmienności

CV już mam. Jeszcze tylko uzupełnić treść..

"Żyję w kraju" SNL ciągle tak mocno aktualne, bo cóż innego mogę rzec? Nagle okazało się, że mnie nie potrzebują. A czymże jest dziś okres wypowiedzenia? Mrzonką jakąś, czystym wyimaginowaniem, jedną z tych kwestii, o których słyszałam że istnieje, ale której nie dane mi było doświadczyć. Tak jak owego legendarnego wysypu truskawkowego, znanego mi jedynie z opowieści i norweskich podań.
Tak, zasługuję na lepszą pracę. Uświadomiłam sobie bowiem że mam już dyplom, że mam już wykształcenie wyższe (wyższe niż zarobki).

Bezrobotny z dyplomem to taki sam bezrobotny jak ten bez dyplomu, ale z pretensjami.

sobota, 24 lipca 2010

krokan

Z pozoru tylko wszystko jest po staremu. Trochę mnie nie było, ale jestem. Co więcej, jestem tym samym co wcześniej Włóczykijem. Wróciłam z Doliny Muminków z nowymi doświadczeniami, popsutymi kolanami i szaleńczą pasją do norweskich lodów o smaku krokan. Z metryki z pozorów stałam się człowiekiem starym, jednak sama dla siebie ciągle mam te 18 lat. Ludzie w moim wieku zajmują określone stanowiska wobec życia - ja tułam się dalej. I nie, nie kupię sobie żelazka! Niech chociaż odzież moja wygnieciona będzie milczącym manifestem niezależności i przedrzeźnieniem harmonii. Wszak zęby mądrości jeszcze do końca mi nie wyrosły, a to oczywisty znak od natury, że rozwój jeszcze nie został zakończony. Jest tak w istocie, albowiem czy człowiek poważny uśmieszkiem niedającym się powstrzymać i nieuzasadnionym optymizmem reaguje na widok odjeżdżającego z postoju autobusu, w którym były wszystkie, ale to wszystkie bagaże?? W dodatku w miejscu prawie nieznanym, gdzieś na północnym wschodzie Polski? Jestem jak najdalsza od bycia człowiekeim poważnym. To tak jak w kawałku Bonkers Dizzee Rascala: Some people pay for thrills, But I get mine for free.
I dobrze mi z tym.

poniedziałek, 19 lipca 2010

Back to reality

Oto jestem! Sprawozdania będą w najbliższej przyszłości, jako że wojaż był ciekawy, ale i męczący, choc ponoc pogoda w Polsce była ostatnimi dniami równie męcząca. Póki co wakacjuję w Ełku. A Norwegia? To cudowny kraj o bodaj najpiękniejszym niebie jakie kiedykolwiek widziałam i to za każdym razem. Jeszcze o tym będzie. I o fiordach będzie, i o Norwegach, i o Polakacha z Norwegii, i o tamtejszych podatkach, i o białym Hyundayu i mandatach. Wszystko niebawem. Zdaje się ze wygodniej zyc wpomnieniami; przyszłośc (czyt. Warszawa) nie napawa opytmizmem; zdaje się ze nie mam gdzie mieszkac, aaale jak juz wspomniałam wyłączam się na chwilę. Na północy! :)
Trzymcie się

środa, 23 czerwca 2010

Fly away

Nieprzeciętnie zimny czerwiec. Na domiar dziś jest Noc Świętojańska, więc tym bardziej takie zimno nie przystoi; wczorajsza noc wedle tradycji zwana jest Nocą Kupały i, o zgrozo, pretenduje do kolejnego święta zakochańców (sic!). Co więcej od wczoraj dzień robi się z każdą chwilą krótszy. Ale ja nie o tym. Z tego miejsca pragnę wygłosić odezwę do narodu.

Obywatele!
Druga tura wyborów to moment decydujący dla przyszłości naszej Ojczyzny. Staniemy przed możliwością powierzenia Naszego wspólnego dobra, Polski, w ręce człowieka, który pokieruje nią słusznie i rozważnie. Ze smutkiem spoglądam na polską scenę polityczną i drżę na myśl, że Polacy tacy jak ja chcą oddać swój cenny głos na Bronka "Wpadkę" Komorowskiego, ikonę postkomunizmu, który drażni mnie samym swym jestestwem. Jako że wojaż do Skandynawii uniemożliwi mi oddanie głosu, apeluję! jeśli chcesz głosować na Brona, daruj! Zostań tego dnia w domu, zamów pizzę, zrób sobie wolne od wolnego, cokolwiek! Bronek to najgorsze, co może nam się przytrafić.
No, zobaczymy czy odezwa coś dała..
Wybywam, ale jeszcze tu wrócę. Norway! :)

niedziela, 20 czerwca 2010

sztuka tipa

-Czy te tosty nie są lekko przypalone?
-W żadnym wypadku; to sportowy zamysł kucharza na cześć odbywających się właśnie Mistrzostw w Afryce:)

Woody Allen powiedział, że "człowiek to jedyna istota, która nie da napiwku kelnerowi". Muszę sparafrazować tą wypowiedź, bowiem jedyna istota, która nie da napiwku kelnerowi to student.

sobota, 19 czerwca 2010

get over

Niewykluczone, że tępak ze mnie, bo być może nie rozkminiłam zagadki jak to jest być piękną, młodą, inteligentną 21-latką.
Określenie "młoda 22-latka" jawi się jako oczywisty oksymoron, resztę przemilczę, choć istotnie obchodzi mnie to tyle, co nic.

Get over. Life's not fair!

czwartek, 17 czerwca 2010

questions

Nie ma trudnych pytań. Są tylko trudne (lub najzwyczajniej głupie) odpowiedzi. Zanurzenia w racjonalizm nie będzie: wspominany niejednokrotnie już Heraklit głosił kult "logos" - rozumu, jakoby to właśnie on rządził światem. Ale spójrzmy prawdzie w oczy. Być na serio się dziś już nie da. Po wtóre racjonalizm wyklucza wiarę, bo wiara jest dogmatem. Racjonalistom mówię stanowcze nie, chociażby dlatego iż chlebem mym powszechnym jest iluzoryczność - jawne zaprzeczenie racjonalizmu.
Mam miliony odpowiedzi, niestety fałszywych. Sztuka właściwych wyborów zawsze pozostanie dla mnie sztuką. I pytania. W XIX wieku istniał spór między literatami a fotografikami o wyższość formy przekazu. Ówcześni pisarze przekreślili fotografię, jakoby słowo pisane było ważniejsze od obrazu.
Konflikt dotyczył tego, co lepiej ukazuje rzeczywistość i jest łatwiejsze w odbiorze, tekst czy zdjęcie. Ustosunkowując się do tamtej polemiki skłaniam się ku poglądowi: obraz ponad wszystko. I nie potrzeba żadnych słów, opisów, wykluczających własny wkład myślowy. Mistrzowski obraz nie jest dla przeciętniaków, przeciwnie, dla koneserów.
Kocham fotografię czrno-białą. Ma magię. Pobudza umysł do kreatywności.
A słowa? Dam na przykład zasłyszane pytanie o istotę wyboru: mop z wyżymaczką czy tendencyjna szmata?
Wybieram obraz, choć uwielbiam czytać.

Zresztą, chodzę po świecie śpiesznym krokiem kogoś, kto jeszcze nie osiągnął wewnętrznej harmonii.

piątek, 11 czerwca 2010

priorytety a niedoczas

Ale oczywiście, że jestem. Jak się mam? Wcale. Wczoraj jedynie cały dzień pod pretekstem nauki robiłam nic. Świetnie mi szło. Muszę to powtórzyć. Co poza tym? Tradycyjnie, proza istnienia. Życie mnie dyma - jak mawiają moi przyjaciele - ostro i bez wazeliny. Żyję w niedoczasie: nie mam czasu zrobić pranie, ba! nie mam czasu iść do sklepu po proszek! Kromka chleba od Kowala uratowała mnie wczoraj przed śmiercią głodową.
To niesprawiedliwe, że życie tak szybko ucieka przez palce. Wobec tego zjawiska jesteśmy bezbronni jak turbiny samolotu w obliczu ziarnka pyłku znad Islandii. Odczuwam trwogę - nie, nie dlatego, że w przeciągu ostatniej godziny szósty raz włączył się alarm przeciwpożarowy - odczuwam ją, bo tak łatwo przegapić coś, czego przegapić nie wolno. Kilka spraw odkładałam w czasie celem nabrania zdrowego dystansu. Tak to sobie tłumaczyłam. I sczerstwiały jak stary piernik, którego ugryźć się już nie da.
...

Czy priorytety muszą być określone i nazwane? Nie wiem, ale w taki gorący dzień, gdzie Warszawa jak Algieria, planuję ziścić marzenie jednośladu. Wystąpiła chęć roweru; może śladem mojego ulubionego offowego reżysera Bodo Koxa nakręcę coś o życiu w bezczasowości..

niedziela, 6 czerwca 2010

Heaven Can Wait

We Francji tak już jest, że aktorki stają się piosenkarkami i odwrotnie, piosenkarki aktorkami. Dajmy na przykład Carlę Bruni, żonę prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy'ego, czy Emmanuelle Seigner, żonę Romana Polańskiego. Do tej listy dorzucam jeszcze panią, która w ramach Maltafestivalu wystąpi w Polsce, mianowicie Charlotte Gainsbourg, aktorkę i piosenkarkę, córkę Jane Birkin i Serge'a Gainsbourga, twórców owej pieśni Je t'aime moi non plus, powszechnie uznanej w owych czasach za nieobyczajną. Jakkolwiek seksualnie przekombinowana by była, przyznać trzeba iż w pełni oddaje klimat rewolucji tamtych czasów.


Skupmy się na pani Charlotte. Jej ostatnia płyta pt. IMR w dosłownym tłumaczeniu oznacza 'rezonans magnetyczny' i jest reakcją na pobyt Charlotte w szpitalu. Płyta zbiera korzystne recenzje, mimo to pozostaję głęboko sceptyczna. Cień uprzedzenia padł na ową piosenkarkę i aktorkę zarazem za sprawą filmu z jej udziałem. Mowa to o Antychryście - filmie absolutnie nietrafionym, a który nie wiedzieć czemu dostał w 2009 r. Złotą Palmę w Cannes. Film ten nie zasłużył na żadną palmę, nawet wielkanocną. Nie będę się nad nim rozwodzić bo był obrzydliwy. Pamiętam, że połowa sali wyszła; ja jako samozwańczy filmoznawca musiałam przecierpieć do końca. Tak czy inaczej część śpiewana wychodzi tej pani zdecydowanie lepiej i to powiedziałam ja, niegustująca w tym gatunku. Poniżej vid które tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że twórczości tej pani nie rozumiem.


piątek, 4 czerwca 2010

bilet

Sama napisałam, jakoby "wojaż całkowicie niespodziewany do miejsc, po których twoja stopa jeszcze nigdy nie stąpała nie powinien dla nikogo być kwestią rozmyślań, a działań jedynie". Tak napisałam, a skoro tylko nadarza mi się okazja na wojaż zagraniczny i to nie byle gdzie, bo do Norwegii, najzwyczajniej nie wiem co mam robić. Ktoś powie: rzuć wszystko - to będzie taki twój Eurotrip. Decyzja z pozoru jest tylko błaha. Nie umiem rzucić pracy. Dobrze mi w Stolicy. Kurwa.

I akurat dziś, kiedy pierwszy raz w swoim życiu zapomniałam karty miejskiej, musiał mnie skontrolować kanar. Tak to jest zmieniać torebki. Ale spokojnie, upiekło mi się: jadę tak bez biletu i trzęsę portkami (że też musiałam zauważyć brak tego biletu?!) i powzięłam decyzję, że ni wuja, popełnię w drodze powrotnej ten ciężki, frajerski błąd i wydam jeden peelen na bilet. I gdy kanar niespodziewanie krzykną "bileciki do kontroli!" mogłam przyszpanować tą jednorazówką.

Wniosek? Moje szczęście całkowicie jednak się nie skończyło. Chociaż nie, nieprawda. To nie ma nic wspólnego ze szczęściem. Jestem dupkiem.

poniedziałek, 31 maja 2010

t.time

Nie jestem pochopną panienką. Ale wojaż całkowicie niespodziewany do miejsc, po których twoja stopa jeszcze nigdy nie stąpała nie powinien dla nikogo być kwestią rozmyślań, a działań jedynie. Powiedziałam zatem: Why not? Pourquoi pas? Warum nicht? I ruszyłam w trasę.
To, co mówią o Polsce północno-wschodniej to prawda. Już w okolicach Łomży zmuszeni byliśmy wyciągać podwójne kożuchy, by w Grajewie zobaczyć niedźwiedzie polarne. A Ełk, eh, jakże cudownie mieć tyle jezior na wyciągnięcie ręki! Co jeszcze z myśli generalnie nieodkrywczych? Miejsca tchnące pegeeryzmem w rzeczywistości są jeszcze bardziej pegeeryzmem dławiące. Niestety. Ale chociażby ze względu na tamtejsze niemalże poetyckie wschody słońca - warto, zaiste warto, jeśli się nie przeprowadzić, to wybrać chociaż.

To właśnie urok i esencja wolności. Możesz coś zrobić. Lub nie. Transatlantyk wyobraźni. Morze możliwości.


Just this time let 's rewind and make it happen
Don 't you see life 's a dream coming true now

You dirty little todd! :)

Nawet doktor "dwa promile" Lubicz, okrzyknięty bohaterem za to, iż "przyjął" wyrok sądu nie rozbawił mnie tak, jak zamieszczony poniżej zapis audycji brytyjskiego radia Galaxy. Wniosek jest taki, aby uważać, komu kupuje się pierścionek.


środa, 26 maja 2010

sennik

O mały włos nie potrącił mnie dziś samochód.

Nigdy nie pamiętam czy coś mi się śniło, a wczoraj śniły mi się zepsute zęby. O zepsutych zębach sennik wyraża się dość jasno. Nie, nie jestem przesądna. A dziś jest Dzień Mamy. I wiem, co oznacza ulec wypadkowi samochodowemu. Tzn.. mama wie, ale ja też to przeżywałam, wszyscy to przeżywaliśmy. A atmosfera karetek i szpitali nadal powoduje że mam miękkie nogi i wnętrzności w rozgardiaszu.

Kocham Cię Mamo.

poniedziałek, 24 maja 2010

nietrafiony - zatopiony

Co najmniej tydzień przed falą kulminacyjną Warszawę zalał strumień plakatów reklamujących Dziecięcą stolicę (czy jakoś tak). Twórcy owego projektu graficznego okazali się być jasnowidzami, bowiem plakat przedstawiał zatopioną Warszawę i dwójkę dzieci - płetwonurków, zdawać by się mogło, jako jedynych ocalonych po powodzi.
Ale prawdziwie nieetyczne zagranie to dopiero plakaty reklamujące pizzę czekoladową:)

sobota, 22 maja 2010

takie bla bla bla

Kapitał spostrzeżeń mam na wykończeniu. Wmawiam sobie, iż to milczące świadectwo inteligencji, bo jak wiadomo nasza podświadomość jest ułomna - jak sobie coś wmówisz, to właściwie szansa na sukces jest gwarantowana i nie ma dla Ciebie rzeczy niemożliwych. W związku z tymi spostrzeżeniami: zważ czytelniku, że moje przemyślenia wyzute są dzikiej ekstazy, co więcej sporadycznie zaledwie zdarza mi się odkryć drugie dno. Mimo to taka refleksja mnie ogarnęła, otóż ludzie dzielą się na takich, którzy żyją poważnie i tak też umierają oraz na takich, którzy pełni są radości i bawią się świetnie całe życie. Życzę zatem wszystkim odkrycia w sobie prawdziwej ataraksji - spokojnego i pełnego zobojętnienia. Wyobraź sobie jakie atrakcje mogą cię spotkać gdy siedzisz sobie po prostu, odpoczywasz i podziwiasz gwieździste niebo pod Pałacem Kultury o godzinie 3:20! Szczególnie jeśli jesteś spragniony przelotnego, intelektualnego kontaktu z płcią przeciwną. Niesamowite.
Ale to wszystko jest takie puste. Nadmuchiwane.
Remarque zauważa, że: "Boimy się wielkich słów w miłości, a lubimy je w polityce. Smutne pokolenie."
A potem ukochany Fisz:

Nie rozmawiamy ze sobą, nie rozmawiamy wcale,
Każdy z nas kryje gdzieś w głębi smutki i żale.
Tak właśnie jest. Tylko dzień dobry, jak leci, w porządku, do jutra.
Takie bla bla bla, ukrywamy prawdę nie gadamy o niej wcale.

wtorek, 18 maja 2010

fight like a man

Jeśli chcesz przegrywaj
Jeśli nie to nie

Drodze jednowektorowej w dół stanowcze nie.

...



Ian Curtis, wokalista bezspornie przełomowego i na wskroś nowofalowego Joy Division, dokładnie 3o lat temu postanowił pożegnać się ze światem. O jego życiu, jak też o historii Joy Division opowiada film Control.




Love will tear us apart.

Stay with me

Odejście mojego paznokcia, jakkolwiek jest zjawiskiem obrzydliwym z samej swej istoty, tchnie jednak pierwotnym naturalizmem. Naturalizm ten będzie mi towarzyszyć, o zgrozo, porą letnią - znaną skądinąd ze skąpych okryć wierzchnich (tudzież innych form minimalizmu odzieżowego) oraz takiegoż obuwia. Naraziłabym czytelnika na zdegustowanie i swego rodzaju obrzydzenie (tak, nie bójmy się tego słowa) przytaczając tu naturalistyczną wizję mojego palucha: to hołdujący brzydocie przedni temat turpistyczny, za cel stawiający sobie wywołanie szoku estetycznego. Tak się nie stanie, jako że na samą myśl, nie wspominając o zaledwie ukradkowej i powierzchownej samodiagnozie, robi mi się nie za klawo.
Całkiem niedawno na zajęciach z fotografii poruszaliśmy temat fotoreportażu. Nie miałam wtedy bladego pojęcia cóż by zrelacjonować by było moim manifestem (chociaż nie wiem czy cokolwiek manifestuję). Teraz już mam, co prawda nie blade, a fioletowe pojęcie. Fotoreportaż oddaje ideę turpizmu i nosi tytuł "Stay with me" - obrazuje rozpoczęty powolny proces odchodzenia mojego paznokcia. Owego arcydziełka publicznie nie zaprezentuję, gdyż sajt ten odwiedzają osoby niepełnoletnie czy też zbyt wrażliwe, które w moim quasi-paznokciu nie dostrzegą walorów artystycznych.
Ale, ale. Fotorelacja tajną pozostanie, jednakże przygotowałam krótki performance muzyczny o tej samej tematyce i pod tym samym tytułem "Stay with me".

...
Odchodzi.
Bez słowa.
Nails for breakfast, tacks for snacks, ale bez Paniki.

Kolejny skurwysynofragles
wystawia mnie do wiatru.
Czy ja wyglądam jak żagle?
L.U.C.

I ten stary, obciachowy kawałek Pro Nails nabiera innego znaczenia..


sobota, 15 maja 2010

siny

Mam serce pod paznokciem.
Dyskretny urok kelnerskiego zapieprzu.


I Metropolis z 1927, dzieło niemieckiego ekspresjonizmu, przeszedł mi koło nosa.


This is very important, so I want to say it as clearly as I can: FUCK.

czwartek, 13 maja 2010

Myśli zebrane i napisane

Nie ma rzeczy niewyrażalnych. To tylko mój problem, że nie umiem słownie przedstawiać półświatka moich rozmyślań, które skądinąd wyzute są z rewolucyjnej czujności czy oznak bystrości. W wewnętrznej mej refleksji wszystko jest tak ślicznie opowiedziane (wypowiedziane!), a co do czego nie umiem sprawić, by niczym słowo- ciałem, tak myśl - słowem pisanym się objawiło. I tak mam w zamyśle kilka refleksji, o których wiem z całą pewnością, że jeżeli ich nie zapiszę, pójdą w niepamięć, a razem też nijak je połączyć, czyli będzie jak zawsze: bez sensu.

1.
Poeta Konjo (Miłość niszczy osobowość), cytując Skibę - wyraża kultową ideę pracy w Biedronce (jakoby lepiej było na łące..) Komizm dzisiejszy dzieje się w Biedronce właśnie:

endżi: Tak to jest nie mieć planów - nie wiem, co mam jeszcze kupić.

prawnik: Ja chcę loda.

(ha ha ha; idą ku zamrażarce; w międzyczasie ożywiona dyskusja o różnicach w języku prawnym i prawniczym, tudzież niuansach mowy polskiej:)


2.
Spotkałam się z poglądem, że szkoła uczy jedynie pogardy. Nieprawda. Tak mówią ludzie, którzy uważają się wręcz za nadludzi, za jednostki wybitne. Nie chcę generalizować, ale tak twierdzą zwłaszcza młode, bogate dzieciaki, które od najmłodszych lat wiedzą, że korporacje prawnicze ojców czekają na nich z otwartymi ramionami i którym wpaja się, że są najlepsi. Całe życie ubolewają tym, że muszą jeździć metrem z resztą plebsu, a największe problemy dotyczą diety i garniturów od Armaniego. Pogarda dla reszty ludzkości jest na porządku dziennym.
To był wstęp do myśli zasadniczej, którą chciałam poruszyć. Pomijam edukację obowiązkową, z wiadomych powodów, przejdę do szkolnictwa wyższego, kształcącego aktorów. W mniemaniu wielu to ścisła elita, niebywałe talenty i tym podobne. Oczywiście, nie każdy ma predyspozycje na aktora! W szkole aktorskiej na początku uczą tzw. elementarnych zadań aktorskich. W Warszawie taki egzamin polegał na tym, iż wychodząc na scenę każdy miał się potknąć, stanąć potem przed publicznością i się rozpłakać. No tyle to i ja bym potrafiła! (Zwłaszcza potyczki życiowe to moja specjalność). Ale nie szukajmy tak daleko. W serialach może grać już dosłownie każdy, castingi są powszechnie dostępne. Dla przeciwwagi podam przykład z USA, gdzie aktorzy pracują w pubach, a dopiero w międzyczasie biegają na castingi. Tam jesteś biednym, ułożonym aktorem, bo za casting płacisz 1000 dolarów i, co więcej, musisz należeć do związku aktorów. Tam dostając rolę, aktor czuje jakby złapał Boga za nogi. A u nas jest jak jest.


3.
O pogardzie
Czyli poczuciu bycia lepszym. A i owszem, nie raz, nie dwa ktoś okazał względem mnie pogardę czy niezrozumiałe wywyższenie. Nie rozumiem ludzi, którym poniżanie innych sprawia satysfakcję. Jestem jak najdalsza od pozytywnych odczuć dla owych, otwiera mi się scyzoryk w kieszeni, ale o swoje wykłócić się nie umiem. Nigdy nie umiałam. Konkluzja jest taka:
To nic, że ktoś cię poniża. To naprawdę nic. Najgorsze jest, gdy twoja podświadomość, początkowo niewinnie i sporadycznie zacznie dopuszczać do siebie tę myśl, że to co mówią inni to prawda. I w końcu uwierzysz, żeś nic nie wart. A to perfidne oszustwo.