wtorek, 31 sierpnia 2010

aleale

Ależ oczywiście, że nie wszyscy muszą mnie od razu lubić. A skąd! Byłoby to wręcz jakieś anormalne wynaturzenie, gdybym od razu rozkochiwała rzesze. Ale żeby pełzać już tak nisko? Internetem? Żeby internetem do oczu wsadzać mi palec? To nawet nie kwalifikuje się do owego ograniczonego znaczenia angielskiego słowa "pathetic". Naprawdę wiele jestem w stanie znieść, no może oprócz rudych zołz i anonimów, którzy zaśmiecają mi prywatną przestrzeń jakąś niepojętą chujowizną. Ale nie zrażam się tym; wiem bowiem, że świat pełen jest chujowizny jeszcze poważniejszej: pseudofilozofów, którym potrzebny jest jakiś przełom w percepcji oraz niewyżytych seksualnie facetów, którym potrzebne jest wiadomo co. Ani jedni, ani drudzy nie odnajdą na łamach tego mało poczytnego i ubogiego w treść bloga nic dla siebie; internet natomiast w swych przepastnych meandrach na pewno częściowo pozwoli rozwiązać ich ziemskie problemy.

Nie zrażam się tym. Jednak zwykła ludzka prawda mówi, że zawsze jest trochę prawdy za powiedzeniem "tylko żartowałem", trochę świadomości w każdym "nie mam pojęcia", trochę emocji w "nic mnie to nie obchodzi", czy w końcu trochę bólu w najzwyklejszym "jest OK".

czwartek, 26 sierpnia 2010

h2o

Szybka piłka. Jutro (piątek, 27 sierpnia) otwarcie nowego klubu H2O, Wał Miedzeszyński 407, start: plaża - 19.00, sala - 22.00, selekcja, wbijajcie tłumnie. Od kilku dni autorka tego bloga bierze czynny udział w przygotowaniach i, zaiste, nie wie jak to ma się udać. Słowem - proszek z wody. Po wyprasowaniu jakichś 5 km zasłon ma żelazkowstręt i obwieszcza, że od teraz chodzi w pogiętych ubraniach. Po szkoleniu barmańskim stwierdza, że jakkolwiek ekskluzywna i droga jest Belvedere, jednak nie nadaje się na testera wódki. Ale na barmankę, może kiedyś?
Korzystając z godzinnej przerwy między jedną pracą a nocną zmianą gdzie indziej (tak czy inaczej - impreza - i kiedy ja mam się zrestartować?) z doświadczeń moich wynika, że lepiej wziąć byka za rogi, niż nogi za pas. Wtedy przynajmniej problem nie tryknie cię w tyłek. Zetrze co najwyżej na drobne kawałki, niczym ten odkurzacz chłopców budowlańców z opcją "zmiel na drobno wszystko po drodze", którą to opcję miałam wątpliwą przyjemność przetestować. Na kablach..

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Bezsenność w Warszawie

A więc to właśnie jest życie,
zajęcia dla początkujących,

przyjdź do mnie jak najszybciej,
ciągle nie mogę spać w nocy,

złożysz mnie kostka po kostce,
plecy, nadgarstki i uda,
zbudujesz świat, który znowu jak na złość mi się nie udał.


Życie dowodzi ostatnio, że jednak jest prawdziwe; bezwzględne i czułe, pełne płonnych nadziei i udręk, z ciepłym, delikatnym, letnim powietrzem i z trzaskającymi przed burzą oknami, z uciechami, podnietami i we łzach.
Bohaterka tego posta, okrzyknięta 'Włóczykijem Roku 2010' bądź też freedom master, skromna persona z jeszcze skromniejszymi aspiracjami, siedziała na betonowym stopniu. Noc była czarna jak sumienie faszysty. Ciepły wiatr stukał delikatnie starymi, drewnianymi oknami. Goździkowy tytoń. Bezsenność.
Myślała nad tym, ile się ostatnio wydarzyło, jak wielu ludzi poznała, jak bardzo różni się od siebie sprzed roku. Jak beznadziejna jest ta kurewska tymczasowość wszystkiego, ta pogoń za nie wiadomo czym. Zaiste, przestała być tym, kim była.
W tej części Warszawy cykają świerszcze. G
anek szlachecki, który czasy świetności ma już dawno za sobą nocą nie wydaje się tak niekorzystny. To nieistotne. Wtedy nagle wszystko przestaje się liczyć.
Wejdźmy do środka, co?


Przyjdź do mnie, nie jest tak łatwo
jak napisali w instrukcjach,
im dłużej mierzę i liczę, tym bardziej robię się głupia.

sobota, 21 sierpnia 2010

Żulczyka felieton, enjoy!

"Każdy jest niby z kimś, a przynajmniej jest więcej osób, które są z kimś, niż takich które są singlami. Singlem jest być świetnie, choć, co prawda, odrobinę nieswojo - nad singlami obojga płci i orientacji ciąży niewidoczne odium, że jak sam, to przecież niedojebany, wygrzany, brzydki, pragnący natychmiastowej kopulacji i tak dalej, i tak dalej. Ale to detal. Zawsze niedojebany trafi na drugiego niedojebanego, a brzydki na innego brzydkiego, aby oddać się chwilowej, niezobowiązującej rozrywce. Singlom jest lepiej. Singlom jest lekko. Nie muszą cały dzień myśleć o tym, jaki kupić parmezan na wspólną kolację, odbywać męczących procesji do centrów handlowych i ukrywać się z tym, że dopadają ich momenty pociągu seksualnego do prawie całej reszty świata. O właśnie, single nie muszą się z niczym ukrywać. Bo bycie z kimś to nieustanny festiwal grania z płyty, udawania, tkania afer i obsesyjnego sprawdzania pozytywności montażu - wewnętrznego, zewnętrznego (towarzyskiego), finansowego. Ile znacie par? Pewnie mnóstwo. U ilu par, które znacie coś jest spierdolone? Pewnie u każdej, może oprócz tej jednej, która stanowi jakiś przerażający, sekciarski przykład totalnej zgodności i na którą nawet nie chce wam się patrzeć bo na zewnątrz przypomina to horror á la Dzieci kukurydzy 5. Ile z tych par w sytuacji społecznej grzecznie udaje milion tematów do rozmowy, wspaniały seks i plany posiadania pięcioraczków, gdy tak naprawdę nie mogą dogadać się w sklepie o rodzaj musztardy? No tak, każda. Oprócz tej jednej, sekciarskiej. Ale bycie z kimś to nie tylko udawanie - bycie z kimś to terror kompromisu. Bycie z kimś to ciągłe dostosowywanie prywatnego Excela pod drugą osobę i rezygnacja ze statystycznie pięćdziesięciu procent planów. Bycie z kimś to horror przytakiwania, oglądania w skupieniu filmów, których reżysera najchętniej wysłałoby się do kamieniołomów, to konieczność uśmiechniętej konsumpcji pitraszonego przez pięć godzin risotto o smaku gnoju z solą. Co zdarza się nawet polskim Nigellom. Czy mówiłem o kontroli, której oczywiście singiel w ogóle nie jest poddany? Bycie z kimś to brak możliwości wyłączenia telefonu, to gorzej niż korporacja i praca w policji, to niemożliwość pójścia na melanż bez ubeckiego telefoniku o pierwszej w nocy, gdy ty już radośnie rzygasz koledze na najniższe piętro lodówki, a on sam pije w wannie z gwinta, błogo podśpiewując hymn Ligi Mistrzów. Tak, singlom jest lepiej. Czy mówiłem już o tym, że bycie z kimś oznacza, że nie możesz tak po prostu kupić komuś trzech drinków, opowiedzieć mu / jej dwóch arcyciekawych anegdot, a potem wziąć go / ją do siebie na kwadrat i po prostu, zwyczajnie, serdecznie i po bożemu wyruchać? Więc co, wszyscy apologeci związków i trwałych relacji o betonowych fundamentach? Łyso wam, nie? Życie singla jest wspaniałe. Wiem o tym. Byłem singlem przez ostatnie dwa miesiące. I naprawdę, chciałem być nim dalej, z pełną premedytacją siać postrach wśród wirtualnych dla mnie jak na razie biuściastych osiemnastolatek przychodzących po podpisy na książkach po moich spotkaniach autorskich. Tylko że niestety, drodzy czytelnicy, kogoś spotkałem, byliśmy umówieni na wspólną i długą, dobrą zabawę już po dwóch minutach reaktywowanej po latach znajomości i mam nadzieję, że w momencie, gdy będziecie czytać ten felieton, będziemy bawić się jeszcze lepiej niż którykolwiek z singli. Naprawdę. Szczerze wierzę w to, że nic, co ugotujemy, nie będzie nigdy smakować jak gnój z solą. I naprawdę jestem głęboko przekonany, że obcinając końcówkę, popełniłem najbardziej nieprawdziwy felieton w swoim życiu. I wy wszyscy, zarówno single, jak i smutni związkowcy wykłócający się przed półkami hipermarketu o musztardę, nie możecie wyprowadzić mnie z tego błędu. Jak to mawiał Zbyszek Ziobro w podstawówce, gdy chcieli go bić koledzy - nie macie prawa. Wasz ex-singiel,
Jakub Żulczyk"

czwartek, 19 sierpnia 2010

bor

Widziałam wczoraj zachód słońca, cały w żółciach, i pomyślałam sobie: Mój Boże, a cóż ja znaczę? Tyle co nic. Nikt mnie nie potrzebuje. Oczywiście to samo pomyślałam przedwczoraj, ale wtedy padało.
Od niedzieli nie mam pracy. Znowu. Jeśli jednym słowem miałabym opisać moje aktualne życie, całe to moje nędzne jestestwo, to byłaby to zdecydowanie 'tymczasowość'. Stan ten rozpierdala mnie już totalnie na cząstki elementarne.
Wróćmy do ostatniej niedzieli (tak, tak - ta ostatnia niedziela). Dzień był piękny, słoneczny. Święto Wojska Polskiego. Pełno generałów. Szybki flirt (lubisz to!) gdyż byłam w pracy, on był w pracy, wiadomo. Współpracownik mój ówczesny, francuz, wyczuł zajawkę: 'Maleńka, on jest twój'. Wdałam się w przelotni flirt z funkcjonariuszem BOR-u. Mój Boże, myślałam wówczas, skąd oni biorą do tego BOR-u takich przystojniaków?
Niewytłumaczalne zjawiska ciągle się pojawiają, co więcej trwają w czasoprzestrzeni. Jak np. to, że niektórzy ludzie wchodząc do autobusu kasują dwa bilety jednocześnie. Pozostaje to dla mnie ciągle tajemnicą..

Nie rozumiem nic a nic z własnego istnienia.

sobota, 14 sierpnia 2010

nieprzysiadalność

ja nie mam ochoty
ja to pierdolę
dziś jestem w nastroju
nieprzysiadalnym



Gdyby Marcin Świetlicki nie napisał "Nieprzysiadalności", na pewno ja bym to zrobiła.


środa, 11 sierpnia 2010

place to hide

Każdy ma jakieś ulubione miejsce. Jedną ławkę w parku można cenić bardziej niż inną. Jedno miejsce można kochać za sentymenty, a inne przeciwnie - jest spalonym punktem na mapie miasta. Moje miejsce? Zapytana o to nie umiałam wybrać jednego. Poza tym ciche, uśpione miasto późną nocą można kontemplować w niezliczonej liczbie miejsc, najlepiej wysoko, jeszcze lepiej z kimś. Ale miejsca (takie moje miejsca) to Moczydło i Zachęta. Moczydło zazwyczaj gdy odwracam się i sama nie wiem w którą stronę mam iść, co wybrać. Gdy najchętniej siedziałabym na krawężniku i chlipała w chusteczkę. Albo rękaw. Retoryczne rozmyślania o bezpowrotnie utraconej glorii są wtedy jak najbardziej na miejscu, coś w stylu: nosz kurwa, mam 22 lata! Ghandi w wieku 22 lat miał troje dzieci, Mozart 30 symfonii, a ja?Tak, Moczydło jest dla mnie Tybetem Warszawy.

1/100s, f5, ISO 100

Inną rangę ma dla mnie Zachęta (nie, nie Obiekt Znaleziony, ale owszem, bywam i tam). Zachęta jako miejsce zupełnie osobliwe, gdzie blisko innych pozostaję jednocześnie zupełnie sama. Powszechna codzienna niemożność znika. I nawet jeśli nie wiem o co chodzi, to przecież czyż nie na tym polega moda?
Zachęta to taka wizja lepszego jutra. Prawie jak szklane domy Żeromskiego.




Instalacja K. Kuskowskiego H.W.D.P. złożona z 52 kogutów policyjnych mnie rozwaliła.

piątek, 6 sierpnia 2010

i po Męskim Graniu..

Tak, tak. Jak zwykle wykazałam się rewolucyjną czujnością; biletów na Męskie Granie w Wawie już najzwyczajniej nie ma. Angi, wielkie brawa za refleks, pogratulować. Nie dla mnie Wojciech Waglewski, Fisz, Emade, Mitch & Mitch i tak dalej.
Haratacze co najwyżej..

środa, 4 sierpnia 2010

open up the sky

Ludzie wybierają to co przyjemniejsze, dlatego piją kawę z mlekiem, wódkę z sokiem i kochają ciałem, a nie sercem. Co nie znaczy, że życie jest łatwiejsze. Nikt nie mówił, że będzie łatwo, a jeśli nawet - to wyrwać mu ten plugawy język! Po serii nachalnie i nagminnie popełnianych błędów, tudzież innych niepowodzeń z coraz bledszym entuzjazmem podchodzę do kolejnych inicjatyw maści wszelakiej. Co się stało z beztroskim życiem? Powrót w chmury byłby jakimś rozwiązaniem. A w odtwarzaczu króluje solowy projekt frontmana Bloc Party - Kele Okereke.