poniedziałek, 8 listopada 2010

A ona z innym szła do kina.

Mam nieodparte wrażenie, że robi się nudnawo, mówiąc dosadnie: nudy śmiertelne. Powinnam dzielić się chyba błyskotliwymi spostrzeżeniami dnia codziennego, jednakże ostatnio czynnością konwencjonalną najbardziej błyskotliwą jest chyba otwieranie lodówki. Znacie to? Kiedy po męczącym dniu wracacie do waszego przybytku głodni i spragnieni, z akcentem na spragnieni i nie zdejmując ani kurtki ani butów udajecie się do lodówki, by pić sok prosto z kartonu. No pewnie nie; normalni ludzie biorą szklankę. Tak się przedstawia sprawozdawczość. Chociaż.. wiecie jak nie lubię wychodzić gdzieś, gdy pada. Co najmniej z dwóch powodów. Nie dlatego, że boję się wody, ale najzwyczajniej wyrzekłam się parasola w sensie ścisłym. Owszem, był trochę połamany - niezważając jednak na drwiny przechodniów trwałam niezłomnie w tym związku. Po wtóre cierpię, gdy widzę wszędzie te gumowce (nie bójmy się tego słowa, przecież to żaden kalosz!). Gumowce, na które paskudną modę zapodały mieszkanki wsi. Ale dziś mimo deszczu i mimo wszystko wyjść musiałam do biblioteki. Ciągle telepie mi się Jeremi Przybora w liście do Osieckiej:

To była właśnie ta dziewczyna,
na którą czekałbyś i wiek.
A ona z innym szła do kina.
I była zima,
padał śnieg.

Poszłam po książkę Osieckiej. Nie wypożyczyłam jej jednak. Tak się nie robi, pomyślałam. Za nos się nie wodzi. Osiecka była dla Przybory wielką, tą jedyną miłością do szaleństwa. W malinę go wpuściła, zwodziła. A on tak kochał, pisał listy, pisał wiersze, całował w ucho, nie widział świata, nie widział Francji.
Tak się nie robi. Ja Osieckiej czytać nie będę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Chcesz coś dodać? Śmiało! Wyraź się umiejętnie i nie zapomnij się podpisać. Miłego dnia.