środa, 23 lutego 2011

szczęście jako choroba roznoszona drogą towarzyską

Jestem jedną z najmilszych osób jakich znam, ale w obliczu takiego mrozu i takiego obrotu spraw, nie poznaję się. Staję się wulgarna i nie wzrusza mnie to. Oto bowiem wychodzę wraz ze wspólnikami z inicjatywą imprezy o charakterze ściśle politycznym, z muzyką i takimi tam. Wszak nie od dziś wiadomo iż szczęście to choroba roznoszona drogą towarzyską. Dziś jednakowoż rozważałam pojęcie klęski w sensie organizacyjnym. Były to rozważania chwilowe, nie dam się bowiem stłamsić tym Judaszom, co w piątek wieczór wolą siedzieć w domu i klikać na tego chłopca, co zamiast nosa ma prącie. Jednak nie, nie będzie to misja straceńcza. I już w piątek to studenckie zagłębie, ta Nigeria Warszawy stanie się Ibizą Warszawy.

Tak jak Trójmiasto to Sidney Polski. Ze względu na operę.

2 komentarze:

  1. Przerasta mnie przekaz. Brr, zimno faktycznie daje po dupie, i generalnie chciałoby się znów wylec na ulice z transparentem w dłoni, ale gdzie tam, ręce zmarzną. Ja tam w taki ziąb w piątek nie wychylam nosa z mieszkania- ni hu hu!

    OdpowiedzUsuń
  2. To mi przypomniało o Raczkowskim, a raczej o znamiennym w tym miejscu jego rysunku.
    Odsyłam do rzeczonego:

    http://krzysztofrozmus.net/szwajcaria/zdjecia/0034/raczkowski-kurwa-mac.jpg

    OdpowiedzUsuń

Chcesz coś dodać? Śmiało! Wyraź się umiejętnie i nie zapomnij się podpisać. Miłego dnia.