poniedziałek, 31 maja 2010

t.time

Nie jestem pochopną panienką. Ale wojaż całkowicie niespodziewany do miejsc, po których twoja stopa jeszcze nigdy nie stąpała nie powinien dla nikogo być kwestią rozmyślań, a działań jedynie. Powiedziałam zatem: Why not? Pourquoi pas? Warum nicht? I ruszyłam w trasę.
To, co mówią o Polsce północno-wschodniej to prawda. Już w okolicach Łomży zmuszeni byliśmy wyciągać podwójne kożuchy, by w Grajewie zobaczyć niedźwiedzie polarne. A Ełk, eh, jakże cudownie mieć tyle jezior na wyciągnięcie ręki! Co jeszcze z myśli generalnie nieodkrywczych? Miejsca tchnące pegeeryzmem w rzeczywistości są jeszcze bardziej pegeeryzmem dławiące. Niestety. Ale chociażby ze względu na tamtejsze niemalże poetyckie wschody słońca - warto, zaiste warto, jeśli się nie przeprowadzić, to wybrać chociaż.

To właśnie urok i esencja wolności. Możesz coś zrobić. Lub nie. Transatlantyk wyobraźni. Morze możliwości.


Just this time let 's rewind and make it happen
Don 't you see life 's a dream coming true now

You dirty little todd! :)

Nawet doktor "dwa promile" Lubicz, okrzyknięty bohaterem za to, iż "przyjął" wyrok sądu nie rozbawił mnie tak, jak zamieszczony poniżej zapis audycji brytyjskiego radia Galaxy. Wniosek jest taki, aby uważać, komu kupuje się pierścionek.


środa, 26 maja 2010

sennik

O mały włos nie potrącił mnie dziś samochód.

Nigdy nie pamiętam czy coś mi się śniło, a wczoraj śniły mi się zepsute zęby. O zepsutych zębach sennik wyraża się dość jasno. Nie, nie jestem przesądna. A dziś jest Dzień Mamy. I wiem, co oznacza ulec wypadkowi samochodowemu. Tzn.. mama wie, ale ja też to przeżywałam, wszyscy to przeżywaliśmy. A atmosfera karetek i szpitali nadal powoduje że mam miękkie nogi i wnętrzności w rozgardiaszu.

Kocham Cię Mamo.

poniedziałek, 24 maja 2010

nietrafiony - zatopiony

Co najmniej tydzień przed falą kulminacyjną Warszawę zalał strumień plakatów reklamujących Dziecięcą stolicę (czy jakoś tak). Twórcy owego projektu graficznego okazali się być jasnowidzami, bowiem plakat przedstawiał zatopioną Warszawę i dwójkę dzieci - płetwonurków, zdawać by się mogło, jako jedynych ocalonych po powodzi.
Ale prawdziwie nieetyczne zagranie to dopiero plakaty reklamujące pizzę czekoladową:)

sobota, 22 maja 2010

takie bla bla bla

Kapitał spostrzeżeń mam na wykończeniu. Wmawiam sobie, iż to milczące świadectwo inteligencji, bo jak wiadomo nasza podświadomość jest ułomna - jak sobie coś wmówisz, to właściwie szansa na sukces jest gwarantowana i nie ma dla Ciebie rzeczy niemożliwych. W związku z tymi spostrzeżeniami: zważ czytelniku, że moje przemyślenia wyzute są dzikiej ekstazy, co więcej sporadycznie zaledwie zdarza mi się odkryć drugie dno. Mimo to taka refleksja mnie ogarnęła, otóż ludzie dzielą się na takich, którzy żyją poważnie i tak też umierają oraz na takich, którzy pełni są radości i bawią się świetnie całe życie. Życzę zatem wszystkim odkrycia w sobie prawdziwej ataraksji - spokojnego i pełnego zobojętnienia. Wyobraź sobie jakie atrakcje mogą cię spotkać gdy siedzisz sobie po prostu, odpoczywasz i podziwiasz gwieździste niebo pod Pałacem Kultury o godzinie 3:20! Szczególnie jeśli jesteś spragniony przelotnego, intelektualnego kontaktu z płcią przeciwną. Niesamowite.
Ale to wszystko jest takie puste. Nadmuchiwane.
Remarque zauważa, że: "Boimy się wielkich słów w miłości, a lubimy je w polityce. Smutne pokolenie."
A potem ukochany Fisz:

Nie rozmawiamy ze sobą, nie rozmawiamy wcale,
Każdy z nas kryje gdzieś w głębi smutki i żale.
Tak właśnie jest. Tylko dzień dobry, jak leci, w porządku, do jutra.
Takie bla bla bla, ukrywamy prawdę nie gadamy o niej wcale.

wtorek, 18 maja 2010

fight like a man

Jeśli chcesz przegrywaj
Jeśli nie to nie

Drodze jednowektorowej w dół stanowcze nie.

...



Ian Curtis, wokalista bezspornie przełomowego i na wskroś nowofalowego Joy Division, dokładnie 3o lat temu postanowił pożegnać się ze światem. O jego życiu, jak też o historii Joy Division opowiada film Control.




Love will tear us apart.

Stay with me

Odejście mojego paznokcia, jakkolwiek jest zjawiskiem obrzydliwym z samej swej istoty, tchnie jednak pierwotnym naturalizmem. Naturalizm ten będzie mi towarzyszyć, o zgrozo, porą letnią - znaną skądinąd ze skąpych okryć wierzchnich (tudzież innych form minimalizmu odzieżowego) oraz takiegoż obuwia. Naraziłabym czytelnika na zdegustowanie i swego rodzaju obrzydzenie (tak, nie bójmy się tego słowa) przytaczając tu naturalistyczną wizję mojego palucha: to hołdujący brzydocie przedni temat turpistyczny, za cel stawiający sobie wywołanie szoku estetycznego. Tak się nie stanie, jako że na samą myśl, nie wspominając o zaledwie ukradkowej i powierzchownej samodiagnozie, robi mi się nie za klawo.
Całkiem niedawno na zajęciach z fotografii poruszaliśmy temat fotoreportażu. Nie miałam wtedy bladego pojęcia cóż by zrelacjonować by było moim manifestem (chociaż nie wiem czy cokolwiek manifestuję). Teraz już mam, co prawda nie blade, a fioletowe pojęcie. Fotoreportaż oddaje ideę turpizmu i nosi tytuł "Stay with me" - obrazuje rozpoczęty powolny proces odchodzenia mojego paznokcia. Owego arcydziełka publicznie nie zaprezentuję, gdyż sajt ten odwiedzają osoby niepełnoletnie czy też zbyt wrażliwe, które w moim quasi-paznokciu nie dostrzegą walorów artystycznych.
Ale, ale. Fotorelacja tajną pozostanie, jednakże przygotowałam krótki performance muzyczny o tej samej tematyce i pod tym samym tytułem "Stay with me".

...
Odchodzi.
Bez słowa.
Nails for breakfast, tacks for snacks, ale bez Paniki.

Kolejny skurwysynofragles
wystawia mnie do wiatru.
Czy ja wyglądam jak żagle?
L.U.C.

I ten stary, obciachowy kawałek Pro Nails nabiera innego znaczenia..


sobota, 15 maja 2010

siny

Mam serce pod paznokciem.
Dyskretny urok kelnerskiego zapieprzu.


I Metropolis z 1927, dzieło niemieckiego ekspresjonizmu, przeszedł mi koło nosa.


This is very important, so I want to say it as clearly as I can: FUCK.

czwartek, 13 maja 2010

Myśli zebrane i napisane

Nie ma rzeczy niewyrażalnych. To tylko mój problem, że nie umiem słownie przedstawiać półświatka moich rozmyślań, które skądinąd wyzute są z rewolucyjnej czujności czy oznak bystrości. W wewnętrznej mej refleksji wszystko jest tak ślicznie opowiedziane (wypowiedziane!), a co do czego nie umiem sprawić, by niczym słowo- ciałem, tak myśl - słowem pisanym się objawiło. I tak mam w zamyśle kilka refleksji, o których wiem z całą pewnością, że jeżeli ich nie zapiszę, pójdą w niepamięć, a razem też nijak je połączyć, czyli będzie jak zawsze: bez sensu.

1.
Poeta Konjo (Miłość niszczy osobowość), cytując Skibę - wyraża kultową ideę pracy w Biedronce (jakoby lepiej było na łące..) Komizm dzisiejszy dzieje się w Biedronce właśnie:

endżi: Tak to jest nie mieć planów - nie wiem, co mam jeszcze kupić.

prawnik: Ja chcę loda.

(ha ha ha; idą ku zamrażarce; w międzyczasie ożywiona dyskusja o różnicach w języku prawnym i prawniczym, tudzież niuansach mowy polskiej:)


2.
Spotkałam się z poglądem, że szkoła uczy jedynie pogardy. Nieprawda. Tak mówią ludzie, którzy uważają się wręcz za nadludzi, za jednostki wybitne. Nie chcę generalizować, ale tak twierdzą zwłaszcza młode, bogate dzieciaki, które od najmłodszych lat wiedzą, że korporacje prawnicze ojców czekają na nich z otwartymi ramionami i którym wpaja się, że są najlepsi. Całe życie ubolewają tym, że muszą jeździć metrem z resztą plebsu, a największe problemy dotyczą diety i garniturów od Armaniego. Pogarda dla reszty ludzkości jest na porządku dziennym.
To był wstęp do myśli zasadniczej, którą chciałam poruszyć. Pomijam edukację obowiązkową, z wiadomych powodów, przejdę do szkolnictwa wyższego, kształcącego aktorów. W mniemaniu wielu to ścisła elita, niebywałe talenty i tym podobne. Oczywiście, nie każdy ma predyspozycje na aktora! W szkole aktorskiej na początku uczą tzw. elementarnych zadań aktorskich. W Warszawie taki egzamin polegał na tym, iż wychodząc na scenę każdy miał się potknąć, stanąć potem przed publicznością i się rozpłakać. No tyle to i ja bym potrafiła! (Zwłaszcza potyczki życiowe to moja specjalność). Ale nie szukajmy tak daleko. W serialach może grać już dosłownie każdy, castingi są powszechnie dostępne. Dla przeciwwagi podam przykład z USA, gdzie aktorzy pracują w pubach, a dopiero w międzyczasie biegają na castingi. Tam jesteś biednym, ułożonym aktorem, bo za casting płacisz 1000 dolarów i, co więcej, musisz należeć do związku aktorów. Tam dostając rolę, aktor czuje jakby złapał Boga za nogi. A u nas jest jak jest.


3.
O pogardzie
Czyli poczuciu bycia lepszym. A i owszem, nie raz, nie dwa ktoś okazał względem mnie pogardę czy niezrozumiałe wywyższenie. Nie rozumiem ludzi, którym poniżanie innych sprawia satysfakcję. Jestem jak najdalsza od pozytywnych odczuć dla owych, otwiera mi się scyzoryk w kieszeni, ale o swoje wykłócić się nie umiem. Nigdy nie umiałam. Konkluzja jest taka:
To nic, że ktoś cię poniża. To naprawdę nic. Najgorsze jest, gdy twoja podświadomość, początkowo niewinnie i sporadycznie zacznie dopuszczać do siebie tę myśl, że to co mówią inni to prawda. I w końcu uwierzysz, żeś nic nie wart. A to perfidne oszustwo.

poniedziałek, 10 maja 2010

stanie się to co ma się stać

Trampki jako buty ludzi nietuzinkowych, trampki jako łamacze schematów, w końcu trampki jako obuwie walczące z systemem, a dla mnie od dwóch dni także jako buty krzywdzące ossa digitorum pedis (łac.) - paliczki. Niewypowiedziane męczarnie cierpi nie tylko me śródstopie, ale ja w sensie ścisłym. I tak oto odkryłam, iż moja ignorancja dla nauki osiągnęła poziom katharsis (co nie odwiodło mnie od stworzenia tegoż oto posta). Jutro spodziewam się swoistego dies irae, bo w sumie do jutra mam czas aby ogarnąć księgę III KC - Zobowiązania - przedmiot, który na kierunku prawo trwa dwa semestry. Wypiłam zatem plusz active i, nie wiem jak to się stało, ale obudziłam się dwie godziny później. Hell yeah. Nieokreślone przygnębienie towarzyszące przebudzeniu - i odpaliłam radio (ciekawe jest też to, że metaforyka związana z maszynami totalnie mną zawładnęła - uświadomiłam sobie, że 'odpaliłam' radio, wcześniej książkę, a to na Boga, przecież nie rakieta!).
I kolejny raz utwierdziłam się w przekonaniu, że muzyka wyraża niewyrażalne, wybrzmiewa niewymawialne, nie ma nic bardziej absolutnie niesamowitego, niesztampowego. W sumie jest jeszcze poezja, ale z tą nie sympatyzuję aż tak. Muzyka stała się dla mnie jedynym źródłem odpowiedzi.
Pierwsze, co usłyszałam ( aż w ustach zmełłam przekleństwo):


nauczymy się kochać, przestaniemy się bać
życie stanie się muzyką
i stanie się to co ma się stać
to co czujesz, to co wiesz





Nie, nie. Źle się wyraziłam. Nie sympatyzuję z poetami. Z poezją jak najbardziej. Poeta Stachura w sposób bezspornie piękny ujął istotę.

Rozdzierający
Jak tygrysa pazur
Antylopy plecy
Jest smutek człowieczy.

(...)
Będziemy smucić się starannie
Będziemy szaleć nienagannie.

sobota, 8 maja 2010

Ulica Sezamkowa

Jak przez mgłę kojarzę ten serial. Pamiętam, że mimo całej atmosfery irytacji jaką we mnie wzbudzały owe muppety, szczególnie ta różowa - Piggy czy Peggy, nie pamiętam, być może nikogo takiego nie było i to wszystko działo się w mojej głowie, ale Potwór Ciasteczkowy był na pewno i był to mój faworyt (z wiadomych powodów), tak czy inaczej Ulica Sezamkowa to serial, który w zamiarze miał uczyć dzieciaki. Jak to wyszło? Za bardzo mnie to nie obchodzi, bo jak już powiedziałam serial ten niezwykle mnie irytował. Do czego więc zmierzam? Otóż mimo mojego uprzedzenia podniosę dwa fakty z mojej perspektywy warte podkreślenia. Próbowano w nim przemycić jakąś życiową prawdę: a nóż ktoś oglądając ją odkryje i uzna za trafioną, prawdziwą, życiową.
I tak z Ulicy Sezamkowej pochodzi, moim zdaniem, cytat pretendujący do światowej czołówki cytatów. Być może już go przytaczałam, takie wywarł na mnie wrażenie. To tak cholernie prawdziwe, co więcej związane z moim faworytem, Potworem Ciasteczkowym. A było to tak:
Powszechnie wiadomym jest fakt ubóstwiania ciasteczek przez rzeczonego. To jakby jego atut.
Pewien muppet wdał się w dialog z Potworem Ciasteczkowym. I rzecze do niego ni stąd ni zowąd:
"Wiesz, ja w zasadzie nie cierpię ciasteczek". Na co zmartwiony Potwór Ciasteczkowy odpowiada: "Ale ja nie rozumiem dlaczego ty mi to mówisz.."
Co w luźnym tłumaczeniu jest metaforą kłamstwa. Ludzie kłamią znacznie częściej niż muppety. Kłamstwo ubiera się pod pozorem smacznego ciasteczka. Owszem, kłamiemy też dlatego, że prawda o prawdzie boli. A wyznać prawdę najmniej chociażby raniącą jest dziś dla znakomitej większości prawdziwą niemożnością. I kłamstwo spowszedniało.
A więc Ulica Sezamkowa coś mi uświadomiła. Drugą i zarazem ostatnią kwestią bezpośrednio związaną z tym serialikiem, o której mogę powiedzieć jeszcze jedno zdanie, to tortury. Wiem skądinąd, że jest (była?) wykorzystywana jako narzędzie tortur. Więźniom w Afganistanie przez 24 godziny na dobę puszczano w specjalnie zaaranżowanych, przyciemnionych warunkach Ulicę Sezamkową. Jak ktoś przysypiał, to budzono ich szlauchem zimnej wody. Dzięki temu więzień taki nie dość że w ekstremalnie szybkim czasie opanowuje język angielski, to jest tak otumaniony, że gotów jest wygadać wszystko. Zatem z należytym umiarem należy podchodzić do życiowych prawd serwowanych przez telewizję. Telewizja w sensie ścisłym otumania jeszcze bardziej. Chociażby sondaże. Szczerze współczuję naiwniakom posiłkującym się sondażami właśnie. Kwestię przemilczę -ale wiadomo jak PO doszło do władzy. Dociekliwym i żądnym prawdy polecam ARTYKUŁ o grupie trzymającej sondaże.
Być może to moja ostatnia notatka ('notatka', cóż za obrzydliwe słowo, choć 'post' ponoć nie jest na czasie, uchodzi wręcz za przejaw ignorancji dla języka polskiego). Ostatnia, gdyż istnieje prawdopodobieństwo że 12 godzin kelnerowania (Errata z niedzieli: 14 godzin) w Indeksie dadzą mi się we znaki. Przy okazji napomnę, że temat napiwków/tipów zostanie przeze mnie niebawem poruszony na łamach tegoż pamiętniczka: jeszcze nie wiem czy będzie to notatka optymistyczna czy psychodeliczna, a nazwa klubu została podana nie bez przyczyny, wiadomo jaki mam w tym cel. A dziś Dzień Bibliotekarzy i Bibliotek. A wiadomo jak oni szaleją! Dzika pasja, pożądanie, seks, namiętność i co tylko.. Oj, będzie się na mieście działo.. Będę kartki fruwały.
Czołgiem

czwartek, 6 maja 2010

reposted

Kwestia samotności jest do rozwiązania dwojako:

1) Można zostać Prometeuszem: poprzez zaangażowanie i altruizm poświęcać się innym;
2) Zacząć pić.

Tak czy inaczej cierpi wątroba.

wtorek, 4 maja 2010

life is art

Myślę, że życie jest sztuką. Ta gra toczy się z naszym udziałem. Każda prosta czynność to sztuka: to co robisz, jak się ubierasz, w jakim stopniu darzysz ludzi zaufaniem, to jak kogoś kochasz. Twój uśmiech, osobowość, to w co wierzysz, twoje plany i marzenia. To, jak pijesz herbatę. Czytasz książkę w autobusie. Stres zagłuszasz głośną muzyką. Kelnerom zostawiasz napiwki. To, czy idąc do sklepu robisz listę potrzebnych zakupów. Kawę słodzisz cukrem trzcinowym. Otwartość na ludzi. Imprezy. Twój styl pisma. Twoje uczucia. Życie to sztuka.

I sztuką jest z niemożności czerpać możność.


What is life for? It is for you.
/Maslow
/



Na koniec znalezisko:

Pewien człowiek nazywał się Fleming i był biednym szkockim farmerem. Pewnego dnia, gdy ciężko pracował w polu usłyszał wołanie o pomoc dobiegające z pobliskich bagien. Pobiegł tam i znalazł przestraszonego chłopca, którego uratował od śmierci.
Następnego dnia przed dom farmera zajechał powóz, z którego wysiadł elegancki gentleman, który przedstawił się jako ojciec uratowanego chłopca. Powiedział do farmera, ze chce mu zapłacić za uratowanie syna.
Farmer odrzekł, ze zapłaty nie przyjmie gdyż uratował chłopca nie dla pieniędzy. W tym momencie do domu wszedł syn farmera Alexander.
Czy to twój syn?- zapytał gentleman.
Tak to mój syn.- odrzekł dumnie farmer.
Mam ofertę dla ciebie. Opłacę naukę dla twojego syna tak, aby zdobył to samo wykształcenie jak mój syn. I jeśli chłopak jest taki jak jego ojciec nie zmarnuje okazji i obaj będziemy z niego dumni?
I tak się stało.
Syn farmera ukończył najlepsze szkoły i stal się znany na całym świecie, jako Sir Alexander Fleming, odkrywca penicyliny.
Wiele lat później ten sam chłopiec, który został uratowany z bagien zachorował na zapalenie płuc.
Co uratowało jego życie?
Penicylina.
Nazwisko chłopca: sir Winston Churchill.


Ktoś kiedyś powiedział: wszystko powraca.

sobota, 1 maja 2010

Moczydło

Pity nie wysłane, ale spoko pięć lat minie i nic się nie stanie:) A tymczasem wczorajszy Park Moczydło i akrobacje Andrzeja. Wszak trening czyni mistrza! TU klikamy i oglądamy.













Pięty do szorowania! :)